Gdy kiedyś poprosiłem znajomych i subskrybentów z Facebooka o opisanie mnie hashtagami, większość z tych, które wymieniliście brzmiała: #bekon, #steki, #mięso, #meatarian, #burger i tym podobnie. I w sumie nie ma w tym za bardzo przesady, bo kocham mięso i dobrze o tym wiecie. Oczywiście rzeczywistość wygląda nieco inaczej niż wyobrażenia – nie zajadam się codziennie stekami i burgerami. Ale rzeczywiście mięso stanowi ważny element mojej diety.
Nie narzekałem nigdy specjalnie na wagę. A jeśli już to raczej w drugą stronę – przez całe liceum starałem się przytyć. Serio, to może być problem gdy chodzisz na siłownię i nie możesz nabrać masy – taki miałem metabolizm. Ten jednak z wiekiem lekko siada, tym bardziej gdy pracuje się przy biurku i nie chodzi zbyt często po górach. Ostatnio przybyły mi parę kilo i choć do konkretnej nadwagi mi trochę daleko, to postanowiłem nieco zintensyfikować ćwiczenia (o tym napiszę osobno) i choć trochę zmienić moje nawyki żywieniowe. Poszedłem więc – tada! – do dietetyczki. Trochę z nią pogadałem, trochę ustaliliśmy. Postanowiłem się z Wami podzielić moim planem, bo jak się okazuje nie musi on wcale być hardkorowy. Przynajmniej na początek :) Acha, jeśli jesteście ciekawi roku 2015 i tego co mi się udało, to opisałem to ostatnio.
Ścisła dieta? Hahaha. Nie dla mnie.
W zeszłym roku próbowałem nie jeść mięsa przez 40 dni i udało mi się to. Teraz postanowiłem tylko trochę urozmaicić jedzenie, bez takich hardkorów. Nie jestem osobą, która lubi ciągle stawiać sobie takie wyzwania, kocham jedzenie i nie wyobrażam sobie odmawiania zbyt dużej ilości pokarmów. Dodatkowo planowanie nie jest moją mocną stroną i często improwizuję, dlatego planowanie posiłków na tydzień zupełnie u mnie odpada.
Plus jest taki, że pracuję z domu, więc przez większość dni mogę spokojnie sam planować posiłki, oraz je gotować u siebie w kuchni. Minus – muszę gotować coś, co będzie zjadliwe zarówno dla Mary jak i dzieciaków. A z tym bywa różnie, chociaż kończy się zazwyczaj na tym, że po prostu im gotuję co innego, lub robię wersję nieprzyprawioną. Mary będzie musiała się dostosować he he.
Po rozmowie okazało się, że część moich nawyków żywieniowych jest dobra, część natomiast zupełnie nie. Co więc sobie narzucam?
Fastfoody, słodycze i przekąski
Nie jem już praktycznie fastfoodów – z jednym wyjątkiem – KFC. Kocham je i uwielbiam, a to jednak głęboko smażone kurczaki. Bardzo dobrej jakości (to nie pulpeciki z kurczaczego momu jak gdzie indziej) ale mimo wszystko. Kiedyś jadłem mnóstwo kebabów, dziś jem je dość rzadko, może raz na miesiąc, dwa. I tak pozostanie. Jeśli chodzi o burgery, to nie zaliczam ich do fastfoodów, to zazwyczaj lepsza jakość mięsa niż kotlety u cioci – w dodatku grillowanego. Jak już pisałem – i tak nie jem ich wcale tak dużo. Burgerków nie odpuszczę :)
Ale odpuszczam sobie hotdogi ze stacji benzynowych, chipsy i inne ścierwo. Zamiast tego mam zamiar jeść sporo orzechów w różnej postaci. Robią dobrze. Podobno.
Ze słodyczami mam prościej – ja ich praktycznie nie jadam. I tak pozostanie. Nie słodzę herbaty ani kawy, nie jem ciast ani cukierków.
Mięso
Skoro jesteśmy przy mięsie – staram się kupować je z dobrego źródła, wybieram też coraz chudsze. Raczej wołowina i chude steki niż gotowe mielone, szczególnie wieprzowe. Jeśli chodzi o wieprzowinę to też raczej schab niż tłusta karkówka, ale karkówki z grilla wiosną nie odmówię :)
Pieczywo i ziemniaki
Tu nastąpi chyba największe wyrzeczenie z mojej strony, bo ja po pierwsze kocham pszenne bułeczki, po drugie moja wielkopolska część bardzo kocha pyry. Cóż – przerzucam się raczej na pieczywo żytnie (czasem pumpernikiel który w sumie nawet lubię). Nie jestem fanem kaszy właściwie w żadnej postaci, ale chyba pogodzę się bardziej z ryżem. Muszę poszukać fajnych przepisów, choćby chińskich.
Nie jadam zbyt dużo makaronów, co w sumie też jest dość dobre. I prawdę mówiąc w ogóle jestem w stanie zrezygnować z nadmiaru węglowodanów – dobry stek spokojnie może być podany z warzywami, choćby na ciepło.
Ach no i frytki. Tak, zmniejszam ich spożycie. Kocham je, ale… no tak. Fryty to jednak tłuszcz i to w mało zdrowej postaci.
Owoce
Tu pierwsze zdziwienie – zawsze byłem dumny z siebie gdy na wieczornej gastrofazie wcinałem owoce zamiast chipsów. A to nie tak do końca. Owoce mam jeść do obiadu, na poranny rozruch. A później średnio – jednak mają w sobie cukier. Lepszy, bo lepszy, ale zawsze cukier. No właśnie, także w formie szejków. Ale o tym za chwilkę.
Słodzone napoje
Prawdę mówiąc słodkie napoje same z siebie przestają mi coraz bardziej smakować. Nie wszystkie i nie zawsze, ale często nawet cola jest dla mnie za słodka. Kiedy tylko się da piję wodę. Nie jestem fanem wody, moje pokolenie wychowało się na słodkich napojach i zakazie picia wody z kranu. Nigdy się jej nie piło – rano i wieczorem herbata, do obiadu kompot. Woda? Nigdy.
Teraz się do niej przekonuję. Gazowana, mineralna, z plasterkiem cytryny – spokojnie zastępuje mi napoje gazowane. W ogóle piję za mało wody, bo po odstawieniu napojów jakoś przestałem pić, co nie jest zbyt dobre (swoją drogą zauważyłem, że w dni w które piję dużo wody, mam o wiele mniej zatkane zatoki!).
Zacząłem też robić szejki owocowe, które piję rano zamiast kawy. No może zamiast KOLEJNEJ kawy. Truskawki, banan i trochę szpinaku – o, w ten sposób nawet zielenina jest zjadliwa. Używam szejkera (kupiłem taki fajny z butelką od razu), chociaż ciągle myślę nad kupnem wyciskarki wolnoobrotowej. Takich zielonych super fit warywnych paskudnych szejków nie piję i pić nie będę, no bo kaman :P
Ilość i rozmiar posiłków
Nigdy nie jadłem dużo na raz i na serio czasem mam problem ze zjedzeniem zbyt dużego burgera. Po prostu wiem, że będę mieć zgagę i nie będę wcale czuć się dobrze. Jednak przyzwyczaiłem się do 3 posiłków, co nie jest zbyt dobre. Mam teraz możliwość zjedzenia normalnego śniadania (z kuchni do biura mam 30 sekund :D) przed pracą, planuję rozbijać obiad na dwie części – zupa lub sałatka o ok 12-13, drugie danie o ok 16. Kolacja o 18-19, z dzieciakami. I co najważniejsze, podkurek! To taka stara nazwa na posiłek przed snem. Oczywiście nie zaraz przed snem, ale jakoś ciągle siedziało mi w głowie, że nie jemy po 18. Bzdura! Przynajmniej w moim przypadku. Chodzimy spać w okolicach północy, więc musimy coś jeszcze zjeść. Oczywiście nie przed samym snem. Na te posiłki nie mam jeszcze zbytnio pomysłu :)
Wege wtorki
Tada! Tak, spodobało mi się trochę jedzenie roślin. W sumie to prawie każdy lubi czasem odpocząć od mięsa, serio. Przecież kocham pizzę, nawet vegetarianę. Albo ruskie pierogi! Albo twarożek z rzodkiewką na śniadanie. Dlatego też co wtorek będę starał się unikać mięsa w każdej postaci. Także dla poznania kuchni wegetariańskiej. Która nie musi kojarzyć się ze zblazowanymi food-hipsterami lub vege-wojownikami, tylko chociażby z kuchnią azjatycką, która jest pełna dań wegetariańskich!
Rybne piątki
Zastępowanie mięsa rybami i owocami morza to też fajny pomysł. Dlatego w piątki właśnie tak będę czynić! Abstrahując od warstwy religijnej (nie będę ściemniał, prawie nigdy nie pościłem w piątki) to po prostu praktycznie, w bo Polsce prawie zawsze w piątek można dostać dania rybne :) Owoce morza i ryby kocham, serio, nie jest to dla mnie żadne zmuszanie się. Uwielbiam ryby słodko- i słonowodne, krewetki, kalmary, mule, ośmiornice, przegrzebki i wszystko inne – no może poza surowymi ostrygami, które po prostu jakoś mi nie podchodzą.
Liczenie kalorii
Zapragnąłem z ciekawości liczyć kalorie, ale na serio ciągle jest to dla mnie zbyt upierdliwe. Aplikacje mają jakies tam predefiniowane pozycje, ale gdy zjem sobie po prostu kilka kanapek z tym co chcę na nie nałożyć i myślę, że miałbym to wszystko rozbijać, ważyć i kombinować – no way, szkoda mi na to życia :)
Swoją drogą – dlaczego nikt jeszcze nie ogarnął jakiegoś standardu kodów? Skanujesz kod na metce chleba, wpisujesz ile kromek i sru.
Podsumowanie
I to tyle. Straszne? Bynajmniej. Skuteczne? Zobaczymy. Oczywiście do tego dorzucam zestaw ćwiczeń i więcej ruchu (liczenie kroków w telefonie to świetna sprawa, wiem kiedy muszę ruszyć tyłek), za chwilkę wiosna i rower. Natomiast samo, choćby podstawowe ogarnięcie kwestii żywieniowych jest już dobrym krokiem. I jednak urozmaiceniem. To niesamowite – a pisałem o tym już nie raz – jak bardzo się to w Polsce zaniedbuje. Z jednej strony eco-vege-freaki, często na niezbilansowanych dietach, które wcale nie są dobre dla zdrowia, z drugiej ludzie którzy potrafią przetrwać cały dzień na „panu kanapce”. Przy kompie w dodatku. Masakra :(
Ciągle wierzę, że da się kochać jedzenie, a mimo wszystko nie tyć. No cóż – mnie łatwiej z moim metabolizmem, który zawsze był łaskawy, w dodatku brany hormon tarczycy pomaga mi z paleniem cholesterolu.
Pozostaje mi tylko życzyć sobie powodzenia :)