To nie był żaden przypadek. To wydarzyło się kilka razy i ja prawdę mówiąc dobrze pamiętam te sceny. Choć od niektórych minęło już – głupio przyznać – jakieś 30 lat. Pamiętam i myślę sobie – ej, chyba się udało. Taki był plan. TO właśnie miałeś myśleć, gdy będziesz już stary. No wiesz, jakoś po trzydziestce, czy coś. Tak, udało się zdecydowanie.
Jestem Wam coś winien. Któregoś pięknego dnia po prostu postawiłem Was przed faktem dokonanym, dając tylko garść wyjaśnień. Ot, zmieniłem nazwę bloga na Never Grow Up. Nie chcę tu pisać o blogu i sprawach technicznych, bo zanudzę wszystkich oprócz garstki najwierniejszych czytelników. Ale muszę wyjaśnić jedno – to nie jest nawa przypadkowa, tak jak i sama zmiana przypadkową nie jest. Bo stoi za nią coś bardzo ważnego. Stoi za nią filozofia mojego życia.
Scena pierwsza
Rocznica matury moich rodziców. Jakaś okrągła. Pewnie 20-lecie. Drzwi otwierają się raz za razem, a przez nie wchodzą ludzie. Ludzie zupełnie mi nieznajomi. Ludzie ze wszechmiar dorośli. Dorośli i poważni. W końcu są starzy, mają koło czterdziestki. Garnitury, krawaty, pantofle, koszule. Papierosy i wódka. Kwiaty wkładane do wazonu. Polityka. Gospodarka. Nuda. Spojrzałem wtedy na nich i pomyślałem „Czy ja też taki będę? Czy będę musiał taki być? Czy zmienię się nagle, czy stopniowo? Nie chcę się zmieniać. Jest mi dobrze. Serio.”
Scena druga
Trailery. Wychowałem się na trailerach. Kanały filmowe były kodowane, a dekodery dość drogie. Oglądałem więc zapowiedzi filmów które leciały raz na jakiś czas. Znałem je na pamięć. Powtarzałem wszystkie teksty z pamięci, pamiętałem każdą nutę muzyki. Na ekrany wszedł właśnie „Big“ z Tomem Hanksem. Chłopiec podchodzi do maszyny spełniającej życzenia, wrzuca monetę i mówi „I WANT TO BE BIG“. I budzi się rano jako Tom Hanks :) No dobra, jako dorosły człowiek. (Dla mnie wtedy dość stary – choć teraz wiem, że Hanks miał tam 32 lata). A ja patrzę na tę scenę i mówię sam do siebie: I DON’T WANT TO BE BIG. Bo nie chciałem. Po co. Świat dorosłych wydawał mi się straszliwie nudny. I takie miałem postanowienie. Przecież to wszystko jest w mojej głowie. Uda się? Musi się udać. Zobaczymy.
Piotruś Pan?
Wiem co myślisz słysząc „Never grow up“. Znam te wszystkie łatki, te epitety, te szufladki. Wieczny chłopiec. Piotruś Pan. Może nawet Tomek Sawyer. Niedojrzały emocjonalnie. Oszukujący sam siebie.
No więc to nie tak. To zupełnie nie tak. Bo recepta na to, żeby się nie zestarzeć jest zupełnie inna i wcale nie polega na tym, żeby we wszystkim pozostać mentalnym nastolatkiem. Mieszkać z rodzicami i być od nich zależnym, zmieniać dziewczyny co pół roku lub częściej i nie mieć żadnych dojrzałych przemyśleń. Uwierz mi.
Idę do lustra. Teraz, w 2015 roku. Widzę człowieka. Łysego – co zrobić, równo dziesięć lat temu, w ciągu zaledwie kilku miesięcy straciłem włosy. Hormony, guz tarczycy, cholera wie co. Patrzę na twarz. Czy wygląda na swój wiek? Nie wiem, choć przecież to pytanie zadaje sobie każdy z nas. Za półtora roku kończę – choć nadal wydaje mi się to niewiarygodne – 40 lat. Nie, na pewno nie wyglądam jak inżynier Karwowski. Ale widzę coś więcej. Zaglądam do środka. Tak, udało mi się. Oszukałem was wszystkich. Tam w środku nadal pozostałem dzieciakiem. Zostawiłem z niego to wszystko co uznałem za stosowne i nie mam zamiaru się tego pozbyć. Bo mi z tym dobrze. Nie, nie chodzi o wygląd. Nastolatki mówią do mnie „proszę pana” bo pewnie na pana wyglądam. Co zrobić. I pewnie będzie „coraz gorzej”.
Patrzę jeszcze przez chwilę. Robię szybki rachunek sumienia. Czy odniosłem w życiu sukces? Rany, nienawidzę tego słowa. Kojarzy mi się z kołczami, biznesem i byciem diamentem. Choć patrząc na to w swojej skali – tak, udało się. Dużo rzeczy się udało. Mam żonę, mam trójkę zajebistych dzieciaków. Pracuję na własny rachunek, po wielu przygodach na różnych stanowiskach. Jestem stabilny finansowo – może z kredytem, ale z całkiem niezłą kasą. Nie liczę cen w sklepach, jeżdżę sobie za granice kiedy chcę. A co ważniejsze mam mnóstwo przyjaciół, mam mnóstwo świetnych wspomnień. Ale to wszystko mogę podsumować właściwie jednym zdaniem. Jednym bardzo krótkim zdaniem.
JESTEM SZCZĘŚLIWY.
Po prostu. Nie wiem jaki jest sens życia, ale jeśli miałbym go zdefiniować w skali konkretnej osoby, to byłoby nim właśnie szczęście. Dla każdego definiowane inaczej. Przez każdego odnajdywane inaczej. Ja poznałem siebie i odnalazłem najwyraźniej to, czego poszukuję – po prostu jeszczem szczęśliwy. Ale wiesz, tak ogólnie. Bo oczywiście jest mnóstwo momentów w życiu, które wyprowadzają mnie z równowagi, frustrują lub wręcz załamują. Jednak patrzę na swoją życiową drogę i nie chcę w niej nic zmieniać, po prostu jest mi dobrze.
I wiesz co? Jest mi dobrze w dużej mierze właśnie dlatego, że zostawiłem w sobie mnóstwo z dzieciaka. Pewnego dnia zacząłem robić sobie rachunek sumienia i zastanawiać się dlaczego właściwie jestem szczęśliwy (swoją drogą zapałałem tak wielką potrzebą podzielenia się tą wiedzą ze światem, że zapragnąłem napisać na ten temat książkę – zrobię to kiedyś!) i doszedłem do wniosku, że naprawdę wiele składowych tego szczęścia polega na tym, że kiedyś postanowiłem się nie zestarzeć.
Bo wiecie, cholera z tymi moimi czapkami z daszkiem, czy t-shirtami które noszę. To tylko powłoka – taki mam styl, taki mam biznes, ale to nic takiego. Prawdziwa moc mojego postanowienia sprzed lat kryje się gdzie indziej. We mnie, w tym jak myślę, w tym jak postrzegam świat. Dlatego #nevergrowup nie jest dla mnie pustym frazesem określającym „starzejącego się gościa chcącego ubrać się na nastolatka“. Nie jest też symbolem gościa, którego przeraziło dorosłe życie, takiego, który się przed nim schował. Ja z niego czerpię garściami. Będąc jednocześnie – i tu jestem tego pewien – mentalnie młodszym od wielu 35, a nawet 25 latków. Bo tak już wyszło, że w życiu zmieniałem kilka razy starzejące się mentalnie towarzystwo.
Nie wiem ile masz lat. Pewnie dwadzieścia kilka, może jesteś w okolicach trzydziestki jak większość czytelników mojego bloga. Może nieco więcej, a może właśnie mało, ale boisz się – tak jak ja dawno temu – tego, żeby nie zramoleć. Żeby umieć patrzeć na świat tak jak kiedyś. Powiem ci więc jak ja to robię. Nie, to nie jest poradnik w klasycznym tego słowa znaczeniu. To może być nawet dość kiepska droga. Nie mam pojęcia. Ale jak mówi stary dowcip adminów – „DZIWNE, U MNIE DZIAŁA.“ I jestem cholernie przekonany, że to właśnie dzięki temu wszyscy otwierają szeroko oczy gdy podaję swój rocznik urodzenia zaczynając od siódemki.
Każdy z punktów opisanych przeze mnie zasługuje na osobną notkę i obiecuję, że je rozwinę, jeśli tylko będziecie chcieli.
I jeszcze jedno. Wiem, że dla sporej części z Was będę teraz brzmiał niczym Paulo Coelho. Nie przejmuję się tym. Do tego też się odniosę. Może w sumie nawet na początku.
Walcz z cynizmem i szyderstwem
Pamiętasz czasy nastoletnie? Ja czasem myślę, że byłem wtedy jak jajko bez skorupki. Widziałeś kiedyś takie jajko? Czasem kurze zdarzy się takie znieść. Jest zupełnie nieodporne na świat zewnętrzny, wystarczy lekkie ukłucie, by wypłynęło. Taki właśnie byłem – naiwny, łatwowierny i emocjonalny. Taki pewnie po trochu był każdy z nas. Dopiero potem obrastamy w tę skorupę cynizmu i szydery. Odreagowujemy swoje stresy i frustracje, wstydzimy się swoich uczuć. Szczególnie w mediach społecznościowych. Od zawsze porównuję je do imprezy – wyobrażasz sobie, że na imprezie, podczas picia piwa, ktoś nagle wyciąga swój wiersz i zaczyna go czytać? Za chwilę zostałby zmieciony miażdżącą, mało konstruktywną krytyką, i wyśmianiem. Humorem z gatunku „pierdzenie pachą“ albo pseudointelektualnym wywodem. Obrastamy w te cholerne skorupy, bo czujemy się w nich bezpieczni. Chowamy się za maskami.
Nie mówię, że taki nie jestem. Obrastam, choć od pewnego czasu obieram tę skorupę. Lubię uciekać w swoje dziecinne postrzeganie świata. Gubimy się w przeintelektualizowanych wywodach, lub udajemy przed innymi, że je rozumiemy. Tymczasem szczęście często ukryte jest w prostych sprawach i w bardzo prostych stwierdzeniach przed którymi uciekamy i z których szydzimy. Ile osób naśmiewających się z Coelho tak naprawdę go czytało? Jestem pewien, że – mimo dość prostego charakteru jego tekstów – każdy mógłby odnaleźć w nim myśli, które by go natchnęły. Ale łatwiej nam jest wyszydzać, to proste, to cholernie proste. I takie bardziej na czasie. Lepiej coś wyśmiać w sieci i zebrać nieco poklasku niż napisać coś głębszego. Jeszcze ktoś pomyśli, że mamy jakieś emocje?
Bądź emocjonalny
Blakniemy przytłoczeni rzeczywistością i kupnem kolejnego litru soku pomarańczowego na śniadanie. Życie staje się jak moja kanapa, której wzory wyblakły na słońcu, choć zupełnie tego nie zauważyłem. Stała w moim pokoju i wydawała mi się taka sama. Ale gdy raz sięgnąłem w jej kąt i nacisnąłem na poduszki, zobaczyłem fragmenty wzoru schowane przed światem, które przypomniały mi jej kolory. Ja też tak się czasem czuję – mam wrażenie, że zatraciłem tę skalę emocji, tę niesamowitość każdego dnia. Często potrzebujemy używek, aby ją przywrócić. Dlatego zwalczam każde wypłaszczenie w moich emocjach. Kiedy jestem zły – jestem zły. Kiedy jestem szczęśliwy – tryskam szczęściem. Jak małe dziecko, które śmieje się głośno, gdy coś mu się podoba. Lub głośno ryczy, gdy jest mu źle. Potem wtłaczamy w nie normy: – Nie śmiej się za głośno, nie płacz z głośno! Nie wolno! To nie wypada! DLACZEGO? Emocje to cholernie ważna część osobowości, nie wolno ich tłumić. Umiem je przeżywać i bardzo to w sobie lubię. Złoszczę się gdy jest mi źle, skaczę pod sufit gdy coś mnie cieszy. Narzekam, gdy robi się zimno, jaram się gdy przychodzi lato. Nie mów mi, że to źle. To ja będę mówił ci, że twoje zobojętnienie jest złe. I nudne. Szary kolor jest nudny.
I płacz! Ja płaczę! Ryczę na filmach. Ryczę przy ckliwych filmikach z sieci. Wzruszam się chwilami. A co! Nikt mi nie zabroni :)
Bądź ciekawski, myśl abstrakcyjnie
Kiedy tracimy ciekawość świata? Kiedy uznajemy, że już wszystko wiemy? Kiedy przestaje nas fascynować rzeczywistość? Ja staram się codziennie, by się nią nie znudzić. A dzieciaki pomagają mi to znowu przeżywać. Zadają miliony pytań, na które szukam razem z nimi odpowiedzi. Jest tak wiele pytań na które odpowiedzi jeszcze nie znam.. Dlaczego mam ich sobie nie zadawać?
Pamiętacie świat zwierząt? Był dla nas kiedyś tak cholernie ważny. Potem nagle mamy go gdzieś. Bo nie jest nam do niczego potrzebny. Przypominamy sobie o nim, gdy rodzą nam się dzieciaki. Nie myślimy o nim na codzień, bo co nam po ocelocie? Po kiego wała mam w ogóle wiedzieć co to jest ocelot? Albo czym różni się jaguar od geparda.
W jednym z podcastów „Freakonomics”, iluzjonista opowiada, że o wiele trudniej robi mu się show dla dzieciaków. Bo one co sekundę zastanawiają się „jak on to zrobił?“. Obserwują, analizują. Myślą „out of the box“. Dorośli po prostu patrzą. Część odpływa myślami. Większość nawet się nie zastanawia. Bo po co? Kiedy umiera w nas ciekawość?
Kiedy przestajemy myśleć abstrakcyjnie? Zaczynamy podążać schematami? Dzieciaki rysują kolorowe słońce, bo chcą pokazać ileś rzeczy w jego środku. Łączą koncepcje, tworzą dziwne słowa, wymyślają miliony dziwnych rzeczy. Plotą niestworzone historie. Potem na wszystko patrzymy pod kątem opłacalności i przydatności tego. Racjonalizujemy. Zamykamy się w pudełkach. Nie myślimy co jest poza nim, bo nas to nie obchodzi. Nie jesteśmy nawet ciekawi co znajduje się poza nim.
Enjoy the little things
To jedna z ważniejszych myśli mojego życia – straszliwie lubię brzmienie tego po angielsku. Tak, jako dzieciaki cieszymi się małymi rzeczami. Potem chcemy więcej i więcej, i nasza zachłanność każe patrzeć nam w górę, nie zauważamy rzeczy małych. A to z nich składa się życie. To trochę jak mak, sezam, czy kokosowe wiórki. Połykane na szybko są bez smaku, ale gdy je rozgryziesz możesz cieszyć się z każdej drobinki. I tak właśnie przezywałem dzieciństwo. Jaraliśmy się z siostrą zjazdem na deskorolce z małej górki koło domu Babci, czy wchodzeniem do kurnika na czworaka, wejściem dla kur. Jaraliśmy się skakaniem na słomę z drabiny, u wujka na wsi. Jaraliśmy się Lanym Poniedziałkiem, do którego przygotowywaliśmy się miesiąc wcześniej. Wakacjami nad morzem. Wszystkim.
I dalej staram się, by moja radość nie zgasła. Śmiejecie się, że jaram się pogodą. Bo czy nie jest piękny pierwszy promień słońca na wiosnę? To poczucie, że zaraz przyjdzie lato? Nigdy nie przestało mnie to jarać.
Letnim deszczem.
Zapachem po deszczu.
Jesiennym, ciepłym wiatrem.
Pierwszym zobaczeniem morza w danym roku.
Pierwszym śniegiem.
Zapachem choinki.
Prezentami.
Dla mnie Carpe Diem to niekoniecznie chwytanie jak największej ilości srok za ogon i robienie rzeczy totalnie niesamowitych. Potrafię odnaleźć radość w rzeczach malutkich. I nie chcę tego nigdy zatracić.
Żyj chwilą
O tym zostały już napisane całe tomy, ale tak mało z tego rozumiemy. Jako dorośli zatracamy się w przeszłości. Analizujemy ją, wspominamy. Myślimy o tym, że „kiedyś było lepiej“. Że byliśmy młodsi, że to już nie te czasy. Że to już nie to samo. Idealizujemy się i starzejemy się w wieku 30 lat. Po pierwszych dziesięciu szczenięcych latach, kolejnych dziesięciu niepewnych i pełnych rozchwiania i kolejnych wypełnionych często poszukiwaniem sensu życia (i drobnych na alkohol) uważamy, że to już właściwie początek końca. Przez nami jeszcze dwa, albo trzy razy tyle, a my tylko myślimy o tym co BYŁO. Zakładamy kapcie i szlafrok i zamykamy się w domach.
Albo boimy się o przyszłość. Co jest całkiem zrozumiałe, gdy chce się ustabilizować, ale… Planujemy ją, odkładamy wszystko, poświęcamy tu i teraz, bo kiedyś-będzie-dopiero-lepiej. Pracujemy jak dzicy, bo kiedyś-odetnę-kupony.
Teraźniejszość jest najkrótsza. Trwa mgnienie oka. A zupełnie o niej w pewnym momencie zapominamy pogrążeni o rozmyślaniu o dwóch pozostałych aspektach. Uwielbiam moją przeszłość i lubię czasem ją powspominać. Fascynuje mnie to co będzie. Ale życie jest tu i teraz – tylko teraźniejszość mogę tworzyć, tylko na nią mam realny wpływ. Jestem dyrektorem swojej własnej fabryki wspomnień i staram się łapać wszystkie okazje. Nie usprawiedliwiać się, że jestem zmęczony. Że środek tygodnia. Czy to zabawa z dzieciakami, czy spontaniczne wyjście na miasto. Za kilka lat będzie obie rzeczy wspominiał z rozrzewnieniem, tylko teraz naprawdę możesz je przeżyć.
Fascynuje mnie to, jak szybko dziś mija czas. Jak prehistoryczne (i często epickie) wydają się wydarzenia z 2013, czy 2012 roku. Nie tłumacz się zmęczeniem, zmęczony będziesz aż do emerytury, tak wygląda życie, trudno.
Spytaj moich dobrych znajomych – często powtarzam zdanie, które może wydawać się cholernie proste. Często podczas jakiegoś epickiego wydarzenia, świetnych wakacji, czy innej imprezy mówię: „To się dzieje tu i teraz. Już za tydzień będziesz marzyć o tym, by tu wrócić. By cokolwiek jeszcze zmienić. Teraz piszesz historię. Pisz ją z rozmachem.“
I korzystam. Włączam korzystanie. Podkręcam regulator. Wysysam wszystko z danej chwili.
Bądź spontaniczny
Robiliśmy ostatnio rodzinną sesję foto w ogródku. To było jeszcze lato, choć nie było już upałów. Koszula, spodnie, Marysia w kiecce. Dzieciaki też wystrojone. I wtedy pomyślałem, że możeby tak wrzucić wszystkich do basenu, który rozstawiliśmy w ogródku. „Hoho, ale mi szaleństwo“ pomyślisz. Pewnie, nic wielce niesamowitego. Ale mimo wszystko tak wiele osób nie wskoczy w ubraniu do basenu. Bo po co? Co z ubraniami? Mokro, zimno, bez sensu. Radość dzieciaków po tym jak je wrzuciłem – bezcenna. Oczy śmiały im się jeszcze długo – zrobiliśmy coś kompletnie innego niż codziennie. Ja dzielę ludzi właśnie ina tych, którzy są w stanie wskoczyć w ubraniu do basenu i całą sztywną resztę.
Kiedy twoim życiem zaczęły rządzić tylko plany i rozsądek? Ja ciągle unikam ich jak tylko się da. Podejmuję decyzję czasem w ciągu kilku sekund. Owszem, nie napiję się zbyt dużej ilości alkoholu jeśli jutro musze pojechać gdzieś samochodem. Nie zrobię czegoś, co zagrozi życiu mojej rodziny. Nie wjadę samochodem na zamarznięte jezioro. Ale mimo to uwielbiam robić rzeczy, których zupełnie nie planowałem. I tak, robimy to nadal, pomimo posiadania trójki dzieci. Tak często jak się da. Nie chcemy być starymi pierdolcami.
Czasem w lato wsiadam na skuter i jeżdżę po Warszawie. Bez celu. Skręcam w ulice, na których nigdy nie byłem. Decyzję podejmuję w ostatniej chwili. Dlaczego nie tu? Dlaczego nie tędy?
Nawiązuj kontakty
Jedną z rzeczy, która fascynuje mnie w dzieciakach jest szybkość z jaką nawiązują oni kontakty. Podchodzą do nieznajomych osób na placu zabaw i już są ich dobrymi kumplami. My robimy podchody, krygujemy się, zastanawiamy się, kombinujemy. Myślimy, czy wypada zaprosić do nas rodziców kolegów dzieciaków z przedszkola. Konwenanse, kombinacje, zachowania. Oni po prostu zaczynają ze sobą gadać i są juz znajomymi. Bez gadki wstępnej, bez zastanawiania się o statusie społecznym, czy innych sprawach.
Staram się nawiązywać jak najwięcej kontaktów i poznawać jak najwięcej ludzi. Wiem, łatwo mi, jestem ekstrawertykiem. Choć nie zawsze nim byłem, kiedyś byłem cholernie nieśmiały. Nie wiem czy to przełamanie, czy odkrycie prawdziwego ja – wiem, że właśnie dzięki ludziom zdobyłem to co mam. Dzięki kontaktom, poleceniom. Staram się pamiętać wszystkie osoby, które poznałem. Nie być w stosunku do nich instrumentalny, czy cyniczny. Karma wraca.
Nie goń za pieniądzem
Na prawie koniec zostawiłem rzecz najtrudniejszą, którą kiedyś na pewno rozwinę. Nie, nigdy nie goniłem za kasą. I jako dzieciaki mamy dużo innych rzeczy za którymi gonimy, dopiero później normy świata dorosłych każą nam klękać przed pieniądzem, co rodzi zazdrość, zawiść i mnóstwo innych negatywnych uczuć. Nikt do tego się nie przyzna, nikt tego nie powie, ale ileś moich przyjaźni zostało zrujnowanych przez te uczucia i przez to, że dla niektórych miałem zawsze więcej kasy. Ja widziałem zawsze tych, którzy mieli jej mniej i tych, którzy mieli jej więcej. Nigdy nie chciałem, by było to ważne. Wiem, że dla niektórych już w dzieciństwie kasa staje się bogiem, bo mają jej za mało. Ale nadal będę uważał, że to dlatego, że poznają świat dorosłych i ich aspiracje. Każdy człowiek ma prawo do godnego życia, ale dla mnie pieniądze nigdy nie były celem – zarówno gdy byłem mały jak i teraz. Zresztą najcenniejsze zdobycze dzieciństwa – puszki po piwach, samochody z gumy Turbo, czy ludziki z gumy Poppi nie były nigdy związane bezpośrednio z kasą.
Śmiej się
I na koniec coś, co wydaje się cholernie proste, a z drugiej strony jest tak ważne. Śmiej się. Śmiej się codziennie. Śmiech to zdrowie. Śmiech leczy, śmiech poprawia stosunki społeczne, śmiech jest oznaką szczęścia, choćby tego trwającego chwilę, tu i teraz. Kolejny klucz według którego dzielę ludzi to ponurasy, których nie jestem w stanie rozśmieszyć żadnym dowcipem (a zawsze staram się to zrobić) oraz ci, którzy śmieją się cały czas. W ich towarzystwie jest mi najlepiej. Lubię gdy się śmiejecie. Gdy opowiadamy dowcipy, gdy wpadamy w głupawki.
W ogóle „głupawka“ jest dla mnie oznaką zajebistości. Wiecie, taka niekoniecznie po napiciu się, czy wypaleniu dżointa. Nie widzę sensu tracić czasu na bycie ponurasem. Chyba, że rzeczywiście rzeczywistość dała ci w kość, bo łatwo jest mi mówić z punktu widzenia osoby, która po prostu ma w życiu szczęście. Bo ma, nie zaprzeczam temu ani trochę.
Nie myśl, co ludzie powiedzą
To nie jest tak, że jako dzieciaki, nie przejmujemy się opinią innych. Pewnie że przejmujemy się, gdy ktoś pojedzie ci ad personam. Czasem nawet za bardzo. Ale nie przejmujemy się generalnym „co powiedzą ludzie”. Ba, mamy to kompletnie gdzieś. To potem przychodzi dopiero ta obawa przed społeczną presją. Ja staram się ją odgonić. I tak będą gadać. I tak będą kręcić nosem.
Ja nadal staram się tym nie przejmować. I zazwyczaj mi wychodzi.
Wiem, wiem, mogę. Teraz mogę. Jestem na swoim, nie muszę liczyć się z milionem czynników. To prawda. Co zrobić, tak ukształtowałem swoje życie. Może właśnie dlatego, że taki jestem?
Jaki jesteś? Jaka jesteś?
Popłynąłem. Mocno popłynąłem. Wyrzuciłem z siebie sporo myśli, sporo fundamentów mojego JA. Ale chciałem tak bardzo pokazać Wam moje spojrzenie na życie. To, że pielęgnowanie w sobie dziecka nie jest jakimś tam moim „widzimisie“, a płynącą z obserwacji i samoświadomości decyzją. Świadomą, mocną, kształtującą moje JA. Będę was do tego namawiał, choć oczywiście nie twierdzę, że to jedynie słuszna droga. Mnie jest na niej dobrze. Nawet bardzo dobrze.
Dorosłość jest przereklamowana. Instrumentalna, płytka, cyniczna, zaplanowana. Da się być odpowiedzialnym, założyć rodzinę, odnieść tak zwane „sukcesy“, a mimo wszystko nie zgasić w sobie płomienia tej młodzieńczej naiwności, która jest piękna i dzika jak nic innego. Zamknąć oczy i przeczekać, aż będzie się miało własne dzieciaki. Teraz mogę legalnie kupować zestawy LEGO, skakać do kulek i robić różne głupie rzeczy.
Never grow up. Nie zastanawiaj się, czy ktoś się patrzy, gdy rozwalasz nogą pierwsze zamarznięte kałuże. Gdy puszczasz kaczki. Gdy budujesz tamę na strumieniu. Gdy kładziesz sosnową igłę na mrowisku i patrzysz jak mrówki ją unoszą. Dmuchaj dmuchawce. Obserwuj chmury. Ciesz się żółtymi drzewami jesienią. Rób rzeczy nieprzewidywalne. Łam zasady. Wróć do domu inną drogą, BO TAK. Kochaj zwierzęta. Przebiegaj przez pryskającą w ogródku wodę. Biegaj po deszczu. Wbiegaj w kałuże. Rób fikołki. Turlaj się z górki. Zjeżdżaj na sankach. Puszczaj wielkie bańki mydlane.
I wiesz co? Na wiele rzeczy teraz cię stać. Ja ostatnio kupiłem sobie kilka paczek Haribo. I kilogram saletry, którą zmieszałem z cukrem i podpaliłem. Możemy robić teraz tak wiele rzeczy, na które nie mieliśmy kiedyś kasy :)
Idziesz tam ze mną?