Kiedy występ Monty Pythona na O2 Arena w Londynie dobiegał końca, oprócz poczucia niesamowitego szczęścia i spełnienia poczułem w głowie głos rozsądku. Było późno, bardzo późno, a my musieliśmy dotrzeć na drugi koniec Londynu. Ale przede wszystkim wydostać się z tego obiektu. Ogarniałem wzrokiem trybuny i starałem się oszacować ilość osób. Arena była praktycznie pełna – mówimy o dziesiątkach tysięcy osób. Oczyma wyobraźni widziałem zakorkowane wyjścia, a następnie nasze desperackie próby skorzystania z czegokolwiek, co nie zruinuje nas finansowo. Sprawę komplikował fakt, że Mary była już w 7 miesiącu ciąży, więc nie miała chęci na zbytnie przygody.
Ale to co ujrzałem wprawiło mnie w olbrzymie osłupienie, szczególnie, że wiem jak w Polsce wyglądają wyjścia z koncertów, czy też dojazd na nie.
Tłum który wylał się z obiektu był sprawnie, choć grzecznie kierowany przez osoby zwane traffic wardens, czyli strażników ruchu. Rozstawieni oni zostali na całej trasie od obiektu do stacji metra i co chwilę powtarzali, by powoli, lecz bez przerwy poruszać się do przodu. Kierowanie to było tak skuteczne, że tłum rzeczywiście przesuwał się bardzo sprawnie. Wszystko było przemyślane i wymierzone. Zacząwszy od tego, że obiekt znajduje się właściwie nad stacją metra, skończywszy na tym, że podstawiono tyle pociągów, że tłum został w mniej niż godzinę wypuszczony w Londyn. Od wyjścia z obiektu do momentu gdy mknęliśmy metrem przez Londyn minęło kilkanaście minut. A osoby, które przyjechały samochodami? Oczywiście do dyspozycji uczestników jest olbrzymi parking, na którym to można zaparkować wykupiwszy uprzednio miejsce. Wszystko może być zaplanowane wcześniej, zero stresu, zero kombinacji. Parking oczywiście słono kosztuje, a to po to, by przemyśleć czy rzeczywiście chcemy przyjeżdżać samochodem – ma to mały sens, szczególnie, że na miejscu można napić się piwa, a metro – no właśnie, nie widziałem chyba nigdy czegoś tak niesamowitego.
Gdy siedzieliśmy w kolejce, przypomnieliśmy sobie – trochę śmiejąc się przez łzy – nasze koncerty w Łodzi, na Atlas Arenie. Byliśmy tam na Aerosmith, zaraz przed wylotem do Londynu, oraz na Stingu – rok wcześniej. Pojechaliśmy samochodem i ze zdziwieniem spostrzegliśmy, że budowniczy tego obiektu nie zaplanowali zupełnie parkingu. To znaczy jest tam coś wielkości parkingu przed średniej wielkości sklepem osiedlowym, ale znalezienie tam miejsca graniczy z cudem. Wszystkie okoliczne uliczki są oczywiście zastawione przez samochody. W okolicy pełno strażników miejskich, którzy wlepiają mandaty. Może i słusznie, bo współczuję okolicznym mieszkańcom, ale dlaczego nikt tego sensownie nie zaplanował?
Stadion Narodowy został co prawda wyposażony w spory parking, ale też mam wrażenie, że żadna myśląca osoba nie zastanawiała się co będzie działo się z ludźmi podczas jego maksymalnego obciążenia. W trakcie imprez zazwyczaj blokowana jest Saska Kępa, a dla mieszkańców jest to bardzo uciążliwe. Ostatnio, po AC/DC zablokowany został znowu Most Poniatowskiego, co przy zbyt małej ilości mostów w Warszawie, oraz ilości linii metra równej tej w Londynie w XIX wieku (yup, wtedy mieli 2), jest posunięciem skrajnie nieodpowiedzialnym.
Chcemy być bardzo europejscy, a wręcz światowi – organizujemy coraz więcej imprez i maratonów, ale kompletnie nie myślimy o tym, że nie można tak często utrudniać życia 99% mieszkańców z powodu organizowania czegoś dla 1%. Nie mówiąc już o tym, że w przypadku koncertów i innych tego imprez jest to upierdliwe dla samych uczestników.
O, główne warszawskie centrum targowe. Expo. Prądzyńskiego. Przecież to jakaś pomyłka. Dojazd samochodem nie ma kompletnie sensu, bo parkingi organizowane są na pobliskich polach pełnych błota. Dojscie – 10 minut po łydki w bagnie. Dojazd taksówką – stanie w korku, bo centrum zbudowane jest w takim miejscu, że dojeżdża się małymi wąskimi uliczkami. WTF?
Ale czego ja oczekuję, skoro warszawski Mordor na Domaniewskiej, który miał byc naszym odpowiednikiem Canary Wharf, został zbudowany z dala od linii metra. Wyobrażacie sobie absurd sytuacji? Wielkie centrum mieszczące tysiące pracowników, usytuowane w takim miejscu, że większość dojeżdża samochodami. Albo kombinuje z dojazdem jak koń pod górkę.
Ale cóż – jeśli spojrzymy na problem jeszcze szerzej, to takiego planowania nie ma u nas zupełnie. Buduje się osiedla bez myślenia o infrastrukturze wokół nich, o drogach dojazdowych (często betonowych płytach pokrytych błotem jeszcze przez wiele lat).
Dobra, nie nakręcam się jeszcze bardziej. Zazdroszczę organizacji O2 Arenie i marzę o tym, żeby i u nas ktoś kto zna się na rzeczy planował tego typu obiekty i brał pod uwagę całą okolicę – parkingi, pociągi, autobusy, ruch pieszy i wszystko co się z tym wiąże. Choć pewnie mamy już takie obiekty w Polsce. Jakie są Wasze doświadczenia?