Kompleksy. Rzecz o której nie rozmawia się zbyt często, to sprawa nasza i tylko nasza. A nawet jeśli jesteśmy na tyle zdecydowani, by o nich komuś powiedzieć, możemy spodziewać się jednego – próby naprawienia ich przez „co ty pieprzysz!”. To musi być trudne, szczególnie dziś, w świecie idealnych wizerunków wystających ze zdjęć profilowych, w epoce pracy nad sobą, bycia fit i tysiąca innych rzeczy upiększających nasz wizerunek. Ale to nie znaczy, że w erze przed fejsem było łatwo.
„Jestem za niski”
Najpierw był wzrost. Choć w podstawówce nie odstawałem specjalnie od kumpli, a na początku liceum sporo z nich było ode mnie niższych, to okazało się, że mój organizm postanowił, że moje 173 cm to już koniec, podczas gdy inni wystrzelili jak z procy. Oczywiście starałem się tego nie pokazywać, ale jeszcze wiele, wiele lat gryzło mnie gdzieś tam w duszy to, że jestem niższy od większości moich kumpli. Nie pomagało nawet to, że w starym dowodzie więcej niż 170 cm oznaczało wzrost „wysoki”, ani powtarzane przeze mnie grypsy mojego wujka „na leżąco nie ma znaczenia, nogi idą na bok”. Dodawało mi to wigoru przed innymi, choć w głębi duszy ciągle zastanawiałem się „dlaczego”. Prawdę mówiąc dopiero jakoś przed trzydziestką przeszło mi to zupełnie.
„Jestem za chudy”
Chwilę później pojawiła się kwestia wagi. Wiadomo, że ważyłem mniej niż kumple, skoro byłem niższy, ale waga 55 kg u nastolatka naprawdę nie była żadnym powodem do dumy. W tym wypadku było jeszcze gorzej, bo nikt mnie nie rozumiał. „Rozumiem bycie za grubym, ale za chudym?! Hahaha.” Tak kończyła się większość rozmów. A ja po prostu chciałem nabrać trochę masy – wystawały mi żebra, mimo chodzenia na siłownię nie mogłem zupełnie zbudować masy mięśniowej. „Taki metabolizm” mówili dietetycy. „Jeszcze będzie pan się z niego cieszył!”. Mieli rację. Teraz się cieszę i teraz mi go zazdrościcie. Ale wtedy był to dla mnie duży problem. Tak duży, że… przez kilka lat z rzędu unikałem jak ognia krótkich rękawków i krótkich spodenek. Bałem się, że moje chude nogi i chude ręce wyglądają po prostu śmiesznie. Groteskowe? Niekoniecznie. Tak funkcjonuje mózg nastolatka, czy nawet dwudziestoparolatka.
„Coś mi to dało”
Gdy teraz na to patrzę – pomogło mi to. Cholernie mi pomogło. Nie mogłem być najwyższy, nie mogłem wyglądać jak ratownik ze Słonecznego Patrolu (choć ratownikiem byłem). Musiałem nadrabiać czym innym. Musiałem zostać mistrzem słowa. Nauczyłem się ciętych ripost i każda uwaga o moim wzroście trafiała wypowiadającego w twarz z silnego returnu. Szydziłem bezlitośnie, a dzięki moim social skillsom tak czy inaczej byłem w centrum uwagi i to wokół mnie kręciła się zawsze impreza. Dryblasy stały na uboczu, byłem jak najniższy z Braci Daltonów z Lucky Luke’a. Zacząłem grać na gitarze i harmonijkach, występowaliśmy na festiwalach – bez mojego wzrostu, sylwetki maczo oraz twarzy adonisa (nigdy nie uważałem się za przystojniachę) doszedłem do momentu w którym nie miałem problemu z poderwaniem upatrzonej przez siebie dziewczyny. Trochę w to nie wierzyłem, ale wydawało się, że ze wszystkim się pogodziłem – było bosko.
A wtedy, gdy już wszystko, wydawałoby się, osiadło na dnie – zacząłem łysieć. Zawsze miałem wysokie czoło, ale nagle w ciągu roku (ze względu na guza tarczycy, testosteron, czy inne stresujące wydarzenia tego okresu) praktycznie musiałem zacząć golić się na zero. Całe szczęście zaraz potem mój zarost zrobił się już na tyle gęsty, że mogłem zacząć przenieść zainteresowanie na niego. Tylko, że… moja broda zaczęła porządnie siwieć. I co teraz? :)
Złoty Środek
Wiele razy w życiu zastanawiałem się nad dwoma, pozornie wykluczającymi się podejściami do życia.
Pierwsze każe ci wiecznie pracować nad sobą. Zawsze możesz coś ulepszyć, bez sensu jest osiadać na laurach.
Drugie każe ci zaakceptować siebie takim jakim jesteś. Nie można trwać w wiecznym zamartwianiu się. Jest jak jest, pokochaj to, pokochaj siebie.
Którą drogę wybrać? Jest taki krążący po sieci tekst, właściwie modlitwa. Jej autorem jest protestancki teolog Reinhold Niebuhr:
„Boże! Proszę, daj mi
siłę, abym pogodził się z tym, czego zmienić nie mogę;
odwagę, abym zmienił to, co zmienić mogę
i mądrość, abym potrafił odróżnić jedno od drugiego.”
Brzmi jak jedna z wielu mądrości z netu, ale w rzeczywistości to według mnie jedna z ważniejszych życiowych prawd. Bo tak naprawdę mówi ona o arystotelesowskim złotym środku. A on był zawsze dla mnie najważniejszy – nie chcę zanudzać filozofią tych, którzy niekoniecznie, ale o ile z Platonem było mi zawsze nie po drodze, to jego mistrz (Sokrates) i jego uczeń zawsze byli mi bliscy. (Trochę upraszczam, ale błagam, nie wchodźmy w dysputy filozoficzne).
Każdy ma inną receptę na szczęście. Moja jest właśnie tym złotym środkiem – zaakceptowaniem rzeczy, których zmienić nie mogę, oraz pracą nad tymi które zmienić mogę. Przegięcie w jedną stronę jest totalnym zaakceptowaniem wszystkiego i brakiem jakiegokolwiek progresu, przegięcie w drugą – podważenie siebie, brak pewności i akceptacji. Masakra.
Żandarmi
I wtedy właśnie wkraczają Żandarmi. Cali na… czarno. Żandarmami nazywam osoby, które mówią, lub sugerują INNYM jak mają pracować nad sobą. Zamiast skupiać się na sobie, na swoich rzeczach do poprawy, pilnują innych. Mnóstwo żandarmów jest wśród neofitów – to oni właśnie już miesiąc po rozpoczęciu biegania, odchudzania, czy diety często dissują otyłych mówiąc „I co? Ja mogłem, a ty nie!”. Stary, skieruj tę energię na siebie.
Inni nie są twoją sprawą.
To dorośli ludzie, podejmujący własne decyzje. Nie wiesz co siedzi w ich głowach. Prawdopodobnie wcale im nie pomożesz, wręcz przeciwnie, możesz obniżyć mocno ich samoocenę. Jeśli byłeś gruby i schudłeś, jeśli byłeś chudzielcem i się dopakowałeś, jeśli poprawiłeś cokolwiek w sobie – emanuj pozytywną energią, ale nie pouczaj, nie oceniaj innych! Nie masz do tego prawa. Poza tym jeśli masz nadmiar energii – zastanów się nad tym co jeszcze możesz w SOBIE zmienić. Bo może przeszedłeś na fit dietę, ale jesteś ch…jem na drodze. Albo możesz popracować nad swoją cierpliwością. Na pewno coś się znajdzie. Kto dał ci prawo do oceniania innych?
Kompleksy to cholernie mocna sprawa. Prowadzą do depresji, do załamań, do totalnego obniżenia poczucia własnej wartości. Pewnie dziś z moją hipsterską sylwetką gościa ważącego 55 kg robiłbym szał, wtedy po prostu mój mózg nie pozwalał mi zakładać krótkich spodenek. Masakra, nie?
Piszę tę notkę mając gdzieś tam w głowie ciągle ludzi otyłych. Pamiętam kilka tekstów w sieci, które mówiły otwarcie o tym, że bycie grubym jest strasznie złe. I naprawdę wyciekała z nich wręcz taka gorliwość neofity mówiąca „jestem chudy, jestem lepszy od was!”. (I nie, Edwin, nie chodzi mi o Ciebie :)) Ty jesteś gościem, który ma mnóstwo pozytywnej energii i choć czasem wydaje mi się, że…. a nieważne, to temat na następną notkę :D). Owszem, pewnie jest wiele złych stron bycia otyłym, ale czasem o wiele więcej złych stron może mieć bieganie bez kontroli trenera (stawy, serce), odstawienie mięsa bez odpowiedniej suplementacji, czy anoreksja (nie nie, ja nie jestem za chuda, jeszcze tylko 5 kg!). Tia.
To zupełnie nie mój problem, ja byłem po drugiej stronie barykady, ale jak mówię – momentami miałem gorzej, bo spotykałem się ze śmiechem. U dietetyka, który mówił, że chyba oszalałem, czy na pobraniu krwi: „To jest ręka faceta? Ja przecież mogę ją objąć dwoma palcami, o tak!”. Do tej pory, choć minęło wiele lat, burzy się coś we mnie, chciałbym cofnąć się w czasie, wejść w ciało tego zakompleksionego 16 latka i odpalić tej wielkiej pielęgniarce: „ty k… to nie moja wina!”.
Jeśli więc chcesz coś zmienić, zacznij od siebie. Ręczę, że jest baaaardzo dużo do poprawy. Nie zaczynaj od innych. I pamiętaj, że możesz u kogoś trafić w warstwę kompleksów. A to naprawdę warstwa dość bolesna. Nie bądź żandarmem. Życzę ci, właśnie tego – zaakceptowania rzeczy, które możesz zmienić i energii by zmieniać te, które zmienić możesz.
I jeszcze jedno. Nie epatuj na prawo i lewo swoją wyższością nad innymi. Rozsiewaj pozytywną energię, ciesz się z sukcesów. To czyni cię lepszą wersją ciebie. Ale nie czyni cię nadczłowiekiem. Inni pewnie i tak są od ciebie lepsi pod innymi względami.
Ramen.