Trochę to zabawne, gdy o tym myślę, ale wiesz, że dopiero rok temu z kawałkiem, skupiłem się właśnie na tym blogu? Pamiętam, że gdy jechałem w długi weekend w stronę Niemiec i rozmawiałem sobie z Mary na temat konsolidacji moich rozmaitych blogów, to ciągle nie byłem pewien, że to dobry kierunek. W końcu mnie przekonaliście. I to była chyba dobra decyzja.
Przypomnę – do lata 2013 miałem blogów na pęczki. Mikemary, który istnieje nadal i ciągle jest takim trochę pamiętnikiem z naszych podróży i nie tylko. Netgeeks, który był blogiem dość geekowym, prowadziłem go razem z Piotrkiem Kmitą. Subiektyw był blogiem lifestylowym, a raczej blogiem opinii na temat świata – to w dużej mierze takie notki jakie piszę teraz. I w końcu pod obecnym adresem prowadziłęm bloga o nowych mediach i socialu. Dla mnie miało to sens – różna tematyka, różne grupy docelowe. Problem polegał na tym, że nie miałem czasu by pisać na każdego bloga regularnie. A Wy pisaliście mi „połącz wszystko, nieważne, my chcemy czytać po prostu CIEBIE.”
Połączyłem więc Netgeeks, Subiektyw i michalgorecki.pl. Od czasu tejże rewolucji napisałem 108 notek.To w sumie prawie jedna notka na 3 dni – myślałem, że jest gorzej :) Moim głównym kanałem pozostaje Facebook i to profil prywatny. Jestem mistrzem krótkich form i to właśnie tam lubię tworzyć content. Próbowałem też sił na Youtubie, ale porzuciłem to bo po prostu nie mam na to czasu, a tam on jest potrzebny jeszcze bardziej. Poza tym… No właśnie.
W ciągu tego czasu wydarzyło się sporo. Brak miliona blogasków i jeden konkretny spowodowały, że zaczęło mnie czytać więcej osób – w niektórych miesiącach to 20 tys osób, w rekordowych nawet 60 tys. Zostałem nawet ujęty w brązowej dziesiątce Kominka. Pojawiły się #darylosu i współprace :) Choć tak naprawdę bloguję od jakiegoś 2006 roku (a pierwszy blog na którym byłą tylko jedna notka odpaliłem w 1997!), to dopiero przez ten rok poczułem, że porządnie bloguję. Chociaż śmieszy mnie trochę to stygmatyzowanie blogowe – i tak większość rzeczy piszę na fejsie, mógłbym notki pisać tam. Kim bym był? Blogerem? Fejsbukowiczem? Możnaby wieszać na mnie psy jak na reszcie „blogierów”? He he. Ok, ale nie o tym miałem pisać.
Ale jedno się nie zmieniło.
Robię to spontanicznie. Wiecie, ja nie jestem „minmaxerem”. Nie jestem osobą która jest zanurzona w statystykach i patrzy co by polepszyć, jak zwiększyć kliki, jak spowodować to, czy tamto. Nie jestem osobą, która pisze na konkretny temat, bo to zwiększy ruch. Osobą która traktuje każdy wpis na fejsie jako zaplanowany program, ocenia jego wyniki, wyciąga wnioski, buduje sobie strategię, czy planuje markę osobistą. Nie, nie, to zupełnie nie to. Zarówno Facebook jak i blog są miejscami gdzie spontanicznie piszę to co myślę. Po prostu. Ja nie mam planów być zawodowym blogerem, utrzymywać się tylko z tego, czy cokolwiek. Czasem po prostu siadam i piszę – po 15 minutach tekst jest gotowy. Bywają dni, że muszę się bardziej natrudzić, ale to wszystko. Tak więc gdy słyszę czasami od niektórych pytania o moją strategię mówię im – mam 37 lat, nie miałem nigdy żadnej strategii na życie, nie będę miał też jakiejś specjalnej strategii na swoją obecność w sieci. Chyba by mnie to po prostu męczyło. To nie jest przemyślany produkt. To jest po prostu moje cyfrowe ramię.
I dlatego chyba nie chcę wchodzić w video. Tam każda produkcja ma scenariusz, jest jakiś pomysł na odcinek, jest kręcenie, montaż. Jest mało spontanu. Rozumiem też wreszcie dlaczego Youtuberzy nie chcą koniecznie nazywać się vlogerami. Vloger to właśnie gadająca głowa, ja mógłbym nią być. Natomiast nie mam czasu/chęci tworzenia zaplanowanych odcinków. Mam co robić. A mimo wszystko wolę na razie pisać niż gadać do kamery, pozostanę więc przy blogu. Doceniam bardzo niektóre kanały, ale to po prostu masa roboty.
I jeszcze słowo o mojej „społeczności” jakby to nie brzmiało. Mam z tym problem, bo kim ja jestem, żeby mieć społeczność? :) Nie traktuję was jako fanów, bo fanów to może mieć gwiazda rocka. Zresztą kiedykolwiek chcę przykozaczyć to zaraz jakiś znajomy na fejsie rzuca ciętą ripostę. Słowo „czytelnicy” jest chyba bardziej na miejscu. Zarówno ci tutaj, ci na fanpage (sorry nie pisze tam zbyt dużo bo edgerank i tak wszystko zjada) jak i ci na profilu prywatnym na którym nawalam 10 postów dziennie. To już ładnych kilka tysięcy osób. Niektórzy są już prawie jak moi znajomi :)
***
Na koniec słowa dwa. Mam zagwozdkę. Otóż chciałbym wreszcie popisać nieco na tematy rodzicielskie. Trzecie dziecko tuz tuż, mam sporo przemyśleń którymi chciałbym się podzielić. I nie wiem, czy:
– robić to na Mikemary. Niby już tam pisaliśmy, ale ja chyba nie chcę wpuszczać tam miliona osób, to w sumie taki trochę nasz pamiętnik, blog który powstał ze strony ślubnej. Są tam głównie kroniki wyjazdów.
– robić to na tym blogu. Niby mógłbym dorzucić nową kategorię, ale kurcze strasznie dużo się ich tu robi. Wiem, że osoby niezainteresowane tematem nie musiałyby tego czytać, ale mimo wszystko hmm. Jakoś chyba nie chcę.
– robić to w ramach bloga mojej żony – mamygadzety.pl. Myślałem nawet o tym i wydaje się to sensowne rozwiązanie, gdyby nie to, że kusi mnie coraz bardziej, aby:
– robić to w ramach nowego bloga „tatowego”. Wiem, wiem, porywam się znowu z motyką na słońce, ale kurcze kusi mnie taki projekt bardzo. Blogi pisane przez ojców to nadal rzadkość, a taki blog byłby na konkretny temat. Wiem, że to odwrotny krok w stosunku do tego, co zrobiłem rok temu, ale mimo wszystko…. eh. Pomóżcie :)
I dzięki, że tu jesteście i mnie czytacie. Więcej śmiałości. Ja wiem, że jestem często ostry, szydzę, krytykuję i w ogóle, ale nie bójcie się komentować. No tak już czasem mam, co zrobić. Nie gryzę. I lubię sensowne argumenty :)