Zawsze gdy wyjeżdżam za granicę, odruchowo porównuję naszą rzeczywistość z tą zastaną. Nie są to tylko zachwyty – lata spędzone w Szwajcarii nauczyły mnie dość trzeźwo oceniać plusy i minusy pewnych rozwiązań i choć z chęcią skopiowałbym ileś europejskich rozwiązań do nas, to są pewne rzeczy które napawają mnie radością. Dziś napiszę o jednej z nich.
Dojechaliśmy wreszcie do Chorwacji. Wygłodniali i zmęczeni po długiej podróży samochodem kierujemy się w stronę knajpki serwującej owoce morza. Jeszcze przedurlopowo zestresowani, nieco rozdrażnieni, pragnący pochłonąć w całości jakiegoś kalmara albo zupę krewetkową. Siadamy przy stole – ja i Marysia będąca w 7 miesiącu ciąży. Bierzemy wdech i… czujemy smród. Smród papierosa ze stolika obok. O rany. Jak szybko zdążyliśmy się od tego odzwyczaić.
Nie paliłem nigdy. To znaczy regularnie. Przypalałem na imprezach, ba, nadal zdarza mi się czasem zapalić „po trzecim piwie”. Rzadko, ale zawsze. Kiedyś próbowałem palić fajkę, ale wolę chyba wąchać jej zapach gdy ktoś inny pali. Nie wciągnęło mnie to nigdy i nigdy tego nie rozumiałem – mam nadzieję, że nie będę musiał. Ale papierosy zawsze były wokół mnie, to część naszej kultury.
Dlatego, gdy pojawiły się projekty ograniczenia palenia, moja reakcja nie była jednoznaczna. Moja liberalna część się nieco burzyła, nie do końca byłem przekonany o tym, że te zakazy zadziałają. Oczyma wyobraźni widziałem jakieś tricki, jakieś polskie uniki, które spowodują, że z zakazu nic nie będzie. Z drugiej strony zawsze wolałem miejsca bez dymu – gdy jeszcze miałem włosy, to te po dymnej imprezie śmierdziały straszliwie, ubrania oczywiście też. A moje wiecznie chore zatoki reagowały na dym bardzo źle – po dymnej imprezie były całkowicie zatkane przez całą noc.
A jednak. Zakaz wszedł, a ja zupełnie o nim zapomniałem. Minęło bodajże dwa i pół roku, a ja tak bardzo przyzwyczaiłem się do tego zakazu, że przymus wdychania cudzego dymu, w dodatku przy posiłku, jest dla mnie mega absurdem. Dlaczego mam to robić? Ten dym naprawdę czują wszyscy…
Co więcej, kiedy spojrzę jeszcze dalej i szerzej, to widzę jak bardzo zmienia się u nas kultura palenia. Gdy ktokolwiek pali przy mnie, to często pyta czy może i bardzo starannie wydmuchuje dym w drugą stronę. Palenie przy dzieciach prawie nie istnieje w kręgach moich znajomych. Co więcej – coraz więcej z nich nie pali nawet u siebie w domu, tylko wychodzi na balkon, bo zdaje sobie sprawę jak bardzo wszystko później śmierdzi. Nie wyobrażam sobie zbytnio tego, że jedziemy gdzieś grupą ludzi i ktoś zapala papierosa w samochodzie. W ogóle coraz mniej palaczy pali chyba w swoich samochodach.
Przypominam sobie imprezy u moich rodziców, w domu w który obecnie mieszkam i oczyma wyobraźni widzę te wszystkie popielniczki stojące po pokojach. Moi rodzice nigdy nie palili, ale na imprezach palenie było całkiem normalne. A my, dzieciaki, biegaliśmy sobie w kółko i tym oddychaliśmy. Ba, przecież paliło się w autokarach i samolotach – tego całe szczęście nie pamiętam, ale to rzeczywiście musiał być absurd!
Przemysł tytoniowy dość mocno rozepchał się łokciami i te sytuacje (które przecież są absurdalne – dlaczego ja mam wdychać czyjś naumyślnie produkowany smród) stają się coraz rzadsze. I cholernie mnie to cieszy.
Kwestie zdrowotne pozostawiam poza moimi rozmyślaniami – to trudny temat i nie chce do końca w niego wchodzić, tak to sa olbrzymie koszty które ponosimy wszyscy, pomimo akcyzy, ale jak mówię – nie to jest dla mnie najważniejsze.
Brawo Polsko.
Nie wiem jak wy, ale ja cholernie się cieszę, że wyjeżdżając do niektórych krajów czuję, że pod tym katem są nieco mniej rozwinięte. W Polsce wyjście na dymka na dwór jest już chyba całkowicie zaakceptowane. I dobrze. Ja sam czasem z wami tam wyjdę. A może nawet zapalę. Ale po co smrodzić w środku?