Wszystko zaczęło się jakieś cztery lata temu. Jechałem sobie w centrum Genewy i zobaczyłem gościa około pięćdziesiątki, ubranego jak milion dolarów, jadącego na hulajnodze do pracy, do banku. I od tego czasu ta myśl kiełkowała i kiełkowała w mojej głowie, by wreszcie całkiem niedawno wystrzelić pędem przez moje ucho. TAK! Kupuję hulajnogę.
Ale… po co? No właśnie. Przed kupieniem sprzętu z zupełnie mi obcej kategorii, zawsze zastanawiam się czy w moim życiu jest czas i sens na korzystanie z czegoś takiego. Pomyślałem więc, że najpierw wypróbuję jak się nią jeździ i pojechałem do Decathlonu. Tam kilka ruchów na ichnim Oxelo spowodowało, że rzeczywiście zakochałem się w tym sprzęcie. Potem wrzutka na fejsa, link od znajomego w komentarzu do polskiego producenta (Hulam) i kilka dni później już pędziłem hulajnogą przez miasto. W międzyczasie testowałem też właśnie Oxelo oraz Hoolay.
Po co mi hulajnoga?
Chcę ją kupić z kilku powodów.
Po pierwsze to doskonałe zastępstwo chodzenia na piechotę. No właśnie – tam gdzie mam pojechać samochodem, oczywiście nim pojadę. Gdy są korki i jest ciepło – pojadę skuterem. Na dłuższe wyjazdy – rowerem. Hulajnoga zastępuje mi właśnie chodzenie z buta. Na przykład na spacer z psem – on pokochał ją jeszcze bardziej niż ja. Albo do autobusu. I z autobusu. I na imprezę. Hulajnogą jadę mniej więcej dwa razy szybciej niż na piechotę. Nie jest ona pojazdem jako takim (nie można na niej zasiąść więc według przepisów zawsze się ją prowadzi), mogę wjechać na chodnik, wąskie przejście, wszędzie. Zatrzymuję się też od razu, właściwie po prostu zsiadam i już. Po złożeniu natomiast mogę z nią nawet wejść do sklepu.
Po drugie samo jeżdżenie hulajnogą to chyba najfajniejszy sposób „integracji z miastem” ever. Wychodzę w ciepły wieczór z domu, jadę autobusem pod kolumnę Zygmunta i na chillu jadę sobie pod palmę, aby potem dotrzeć na plac Zbawiciela, przejechać się kawałek Marszałkowską i wrócić pod Zygmunta. A potem decyduję się dojechać na przystanek. Ale jedzie się tak świetnie, że… decyduję się pojechać dalej, po co autobusem? Na rowerze musisz albo mega uważać na samochody, albo jechać nielegalnie po chodniku, albo jechać drogą dla rowerów i być wyczulonym na wszystkich którzy włażą na ścieżkę :) Tutaj właściwie nie musisz uważać – jedziesz na tyle wolno, że w każdej chwili możesz stanąć w miejscu. Spotify w uszach i czujesz się jak w teledysku. I te miny ludzi, gdy jedziesz…
Po trzecie wreszcie hulajnoga to fajny sposób na ćwiczenia. Byłem zdziwiony zakwasami po pierwszym dniu, a także bólem kolana. Wszystko oczywiście rozćwiczyłem w miarę szybko. Na hulajnodze pracują obie nogi – ta którą się odpychasz, a także ta na której stoisz. Fajnie jest je co jakiś czas zamieniać. Bieganie mnie nieco nudzi (sorry), tutaj mkniesz przez miasto i robisz aeroby – ok 400 kcal w godzinę. Oczywiście nie tak wydajne jak przy bieganiu czy spinningu, ale nie przekraczasz granicy smrodu i możesz spokojnie pojechać tak ma imprezę. Tak, jesteś pieszym. Wiesz co to oznacza :)
Przede mną najtrudniejszy wybór – wybór modelu. Po tygodniach testów wiem już na co zwracać uwagę, mam też dwóch faworytów w finale. Ale o tym napiszę w osobnej notce. Jedno jest pewne – hulajnoga to moja nowa miłość :)