Co jakiś czas słyszymy o tym, że ktoś rzucił wszystko i uciekł w Bieszczady. Przysłowiowe. Bo teraz nie ma co tam uciekać – połoniny pewnie aż roją się od checkinów na foursquare, a każde źdźbło trawy było już na Instagramie. Jednak marzenie o ucieczce gdzieś tam ciągle w nas drzemie – większość oczywiście pogada, pogada i wróci do swojej zabieganej codzienności.
Ale nie o waldenie chciałem dziś pisać. Raczej o tym co jest teraz, a co było kiedyś. Przeglądając po raz kolejny skrzynkę mailową, przeczesując dziesiątki maili i sprawdzając czy nie przegapiłem jakiejś flagi, pomyślałem sobie, że życie bez maila musiało być prostsze.
Codziennie jestem bombradowany milionem zapytań i informacji. Większość informacji zlewam, ale z zapytaniami trzeba coś zrobić. Codziennie dostaję ileś maili, codziennie pisze do mnie kilkanaście lub kilkadziesiąt osób na fejsie. Nie tylko koszulkowo, w różnych dziwnych sprawach. Cały czas. Rano, w ciągu dnia, wieczorem, nawet w nocy. Moja lista to-do wydłuża się, a ja głupi ciągle myślę sobie, że ogarnę ją kiedy znajdę odpowiedni program.
Czytam książki motywacyjne, książki o organizowaniu czasu, o GTD, o jedzeniu żaby, o tym, o sramtym i owamtym. Kładę się spać wiedząc, że nie zrobiłem połowy rzeczy które powinienem. Przypominają mi się one w najgłupszych momentach, kiedy jadę samochodem, czasem mówię coś Siri, nagrywam, czasem wpiszę coś do Wunderlista albo notatnika na światłach. Leży to gdzieś, zapominam, potem ktoś znowu mnie nęka.
I wymaga, i chce – już, teraz, NOW. Skoro przeczytałem, skoro pojawił się magiczny checkbox to na pewno odpowiem zaraz. Bo przecież aż czekam żeby odpowiedzieć!
Przypominam sobie co robił mój Tata gdy byłem mały i myślę, że było to spokojniejsze, na pewno mniej multitaskowe. Miał kalendarz do którego wpisywał swoje to-do, jeździł po mieście i je załatwiał. Po kolei. Wiem, bo czasem jeździłem z nim. Nikt do niego nie dzwonił, gdy jechał samochodem. Bo nie było komórek. Przez telefon pogadał wieczorem. Odpowiedział na listy – może było to trudniejsze, ale nie dostawał przecież dziesiątek listy dziennie, tyle dostawały chyba tylko redakcje gazet. Odebrał jakiś fax, jeden, może drugi. Odpowiedział na niego. W poczekalni u lekarza nie sięgał po fejsa, tylko po gazetę, albo po prostu patrzył się przed siebie i na spokojnie o czymś rozmyślał. Owszem, problemów było o wiele więcej, głównie ze względu na epokę i ustrój, ale czy nie było spokojniej?
Bo to nie jest kwestia tego, że coś robimy źle. Po prostu mamy dzisiaj za dużo bodźców. Za dużo prób kontaktu. Za dużo wszystkiego. Za mało nudy i zamyślania się.
Mam zamiar przyzwyczaić się do tego. Tylko to mi zostało, przecież nie ucieknę. Do tego, że to nigdy nie będzie już spokojny rejs statiem wycieczkowym, tylko szalona rzeka i stara tratwa. I rekiny. Nie wyczyszczę nigdy listy to-do, ani nie ograniczę liczby rzeczy które robię. Choć nauczyłem się przynajmniej odmawiać – to już postęp.
Chciałbym kiedyś tak konkretnie poamiszować, choć przy tym co obecnie robię byłoby to niemożliwe. Więc się przyzwyczajam. Ale ty też przyzwyczaj się do tego że nie będę odpowiadać ci od razu, choć masz jakiś super pilny deadline i musisz coś wiedzieć na już. To twój problem, a nie mój. A czasem nie odpowiem zupełnie. Nie dlatego, że cię nie lubię, dlatego że piszesz na fejsie, przeczytam to gdzieś w biegu, a potem o tym zapomnę. Na maila czasem też nie odpiszę, sorry. Kiedy po całym dniu myślę, że mam jeszcze usiąść i przejrzeć prywatne maile to padam z sił.
Za dużo tego wszystkiego.
Za dużo.
Nie ogarniam.