Już nie pamiętam kto pierwszy powiedział mi o tym wydarzeniu. Prawdę mówiąc myślałem że odbywa się ono rzadziej, albo nawet jednorazowo. A tu niespodzianka – okazało się, że co tydzień, przynajmniej dopóki jest ciepło. A o czym mowa? Oczywiście o warszawskim Targu Śniadaniowym.
Żoliborz to miejsce bardzo specyficzne. Bardzo zielone, dość inteligenckie, całośći dopełniają ulice nazwane w dużej mierze po sławnych pisarzach i poetach. Jak już kiedyś pisałem, można tu spotkać gości w kaszkiecie i prochowcu, na starym Wagancie, którzy siarczyście klną „o, choroba!”. To własnie tutaj, w parku koło Placu Inwalidów, co sobotę rozstawiają się kramy z jedzeniem. Ale nie jest to taki zwykły targ na który przychodzi się coś kupić w celu przyrządzenia tego w domu. To połączenie targu, street-foodu i pikniku. Ale takiego w dobrym stylu – bez baloników, waty cukrowej i disco polo.
Na targu wystawia się co sobotę kilkudziesięciu wystawców – firm których wcześniej nie znałem, knajpek warszawskich, a także po prostu dwuosobowych teamów kreatywno-kulinarnych. Jak sama nazwa wskazuje można zjeść tu śniadanie, choć to umowne, bo targ trwa do 15. A zjeść (i kupić na wynos) można naprawdę różne rzeczy. Od zwykłej jajecznicy z szynką na stoisku Wootwoorni (hola hola, niezwykła, ekojajka od Pana Edka!), przez naleśniki, soki owocowe, ręcznie robioną lemoniadę, różne rodzaje kawy, aż po moje ulubione śniadania hizpańskie – jajecznica z chorizo, z mulami a nawet z… kaszanką!
I nie, choć niektórym osobom mającym podmiejski wstręt do hipsterstwa miejsce to może wydawać się może właśnie zbyt hipsterskie, to nie ma tutaj wykręconych freaków, tylko mnóstwo wesołych ludzi i rodzin z dziećmi. Oczywiście to się nie wyklucza. Zazwyczaj :D
I to naprawdę jest świetny pomysł na sobotni poranek. Wstajemy rano, pobarłożymy się nieco w łóżku, pozwolimy dzieciakom zrobić nieco bałaganu w sypialni, myjemy się, pakujemy w samochód i jedziemy na targ. Bez zakupów, bez przygotowywania śniadania. Zjadamy małe conieco, albo nieco więcej i zajmujemy miejsce na kocu piknikowym. Zazwyczaj ze znajomymi, bo nie było jeszcze razu byśmy kogoś nie spotkali.
Wady? No cóż. Nie jest bardzo tanio. Momentami nawet drogo. Ale co zrobić to Warszawa. No i wiemy za co płacimy. Jajecznica może kosztować 13 albo nawet 17 zł, ale przecież to nie jest drożej niż w warszawskich śniadaniownio-klubo-kawiarniach. Aha, oczywiście trzeba wziąć gotówkę, bo terminali na miejscu nie ma nikt. Może i lepiej, łatwiej zaplanować ile wydasz.
Oczywiście, oczywiście są protesty. Mieszkańców. Jakże by inaczej. Tak było cicho i spokojnie, a teraz się tu zjeżdżajo, jedzo i wylegujo na tych trawnikach. Pozwólcie że nie będę się odnosił, bo nie pasuje to do sielskiego charakteru mojej notki.