Drogi Czytelniku! Pomny doświadczeń, jestem zmuszony dokonać kilku wyjaśnień, na samym początku tej notki. Doświadczeń w pisaniu o Warszawie – temat ten wzbudza zawsze mnóstwo emocji i niestety komentarzy osób które nie zadają sobie trudu przeczytać wszystkiego do końca. Albo też nie są niestety w stanie ogarnąć swoim intelektem tego co piszę. Mam nadzieję, że się do nich nie zaliczasz. Dlatego przed zasadniczą notką kilka „disclaimerów” jak to się dziś ładnie mówi.
1. Jeśli przyszedłeś tutaj w nadziei na przyłączenie się do jakiegoś linczu na Warszawie to cholernie źle trafiłeś. Ta notka nie będzie zupełnie o tym, a ja Warszawę darzę bardzo dużym uczuciem. Więc zonk.
2. Idź sobie również, jeśli jesteś jedną z osób wywyższającą się, że jest prawdziwym warszawiakiem. Prawdę mówiąc pewnie pochodzisz może w drugim pokoleniu z jakieś małej mieścinki, a może w trzecim, a może masz pryszcze i w taki sposób leczysz kompleksy. Kompletnie nie obchodzi mnie to kto jest prawdziwym, a kto jest prawdziwszym warszawiakiem. Nie ma czegoś takiego, a takie przechwałki kojarzą mi się z tępymi kibolskimi pałami.
3. Jestem z Warszawy i nie będę za to przepraszał. Tu się urodziłem, tu się wychowałem, tu mieszkałem prawie całe swoje życie. Uwielbiam inne miasta, ale kocham Warszawę ze wszystkimi jej wadami i zaletami. Bo z miastem w którym się urodziłeś jest jak z rodziną – jej się nie wybiera. I wcale nie czuję się przez to lepszy od osób z Krakowa, Wrocławia, czy Wolbromia. Ustaliliśmy już wszystko? To mogę zaczynać.
Nie ogarniam Warszawy. Totalnie, kompletnie. Pomimo tego, że mieszkam w niej od ponad 30 lat, z małą półtoraroczną przerwą. Nie ogarniam i ogarniać nie będę, bo ona jest nie do ogarnięcia. Jak każde miasto tej wielkości.
Nie mówię, że jest pod tym kątem wyjątkowa, ale kiedy słucham przyjezdnych i ich narzekań to czasami myślę sobie, że po prostu źle do tego miasta podchodzicie. Kiedy słucham, że Warszawa to STOLYCA, to miasto krawaciarzy i lemingów, że pełno tu karierowiczów i pustaków, „warszaffki” to myślę sobie że każdy ma taką Warszawę na jaką zasługuje. I taką wśród jakiej się obraca.
Warszawy nie da się ogarnąć. Nie ma „ryneczku” – no może ma ten barokowy twór który istnieje chyba tylko po to, by kanalizować ruch turystyczny, tak naprawdę jakoś niespecjalnie dla nas ważny z „miejskiego” punktu widzenia. Owszem, fajnie się tam czasem przejść, zahaczyć o kultowe bułki z pieczarkami, zobaczyć nieśmiertelnego pana wycinającego sylwetki osób nożyczkami z kolorowego papieru przy Barbakanie, czy spróbować lodów nieco wcześniej.
Ale to nie jest centrum życia. Bo jego tak naprawdę nie ma. Warszawa to setki miejsc – nowopowstających i zamykających się po roku, dwóch czy pięciu latach. To nie jest małe, rozrywkowe centrum otoczone wielkimi sypialniami jak to bywa w innych miastach. To oddalone od siebie dzielnice o zupełnie różnych charakterach, to dziesiątki klubów, klubików i innych miesc których nie jesteś w stanie zapamiętać. To zatłoczone centrum, to ukulturalniony Żoliborz, Czerwona Wola, ostatnio awangardowa Praga Północ i miejsca takie jak Sen Pszczoły, czy W Oparach Absurdu. To dawna dzielnica furmanów i dorożkarzy, czyli Powiśle znana ostatnio przede wszystkim z PKP Powiśle, to Plac Zbawiciela w lato zatłoczony niczym Mediolan, to w końcu nieco ę ą Ochota, czy inne dzielnice. Mieszkam tu ponad 30 lat i ciągle odkrywam nowe miejsca, a kiedy już je znajdę okazuje się, że w tym czasie pojawiło się kilka innych. To ulice w których nigdy nie byłem, to całe osiedla które były mi zupełnie nieznane. Miejsca w których – gdyby ktoś zostawił mnie uprzednio zawiązując mi oczy – nie odnalazłbym się zupełnie. To jest urok Warszawy.
Nie chwalę jej ponad wszystko. Jest tysiąc rzeczy które mnie w niej denerwują, czasem chciałbym, aby wszystko było bliżej siebie. Czasem drażni mnie to że muszę jechać z drugiego końca miasta, bo właśnie tam jest coś fajnego. Ale wiem jedno – nie jestem w stanie jej ogarnąć. I wiem jeszcze coś – każdy ma taką Warszawę jaką sobie stworzy.
To TY wybierasz miejsca w których przebywasz, ludzi z którymi się spotykasz i kluby do których chodzisz. Jeśli gdzieś widzisz głupie, pijane gimnazjalistki to nie chodź tam. Po prostu. Jeśli ciągle spotykasz nawiedzonych krawaciarzy i źle się z tym czujesz to przeprowadź się na Żoliborz, gdzie goście w kaszkietach jeżdżący na Wagantach będa przeklinać „O, choroba!” gdy będą cię mijać na chodniku.
Nie próbuj ogarnąć Warszawy, tak jak ogarniasz swoje miasto. Nie da się. Nie podchodź do niej w ten sposób. Smakuj ją po kawałku. Nie ma jednej Warszawy. Mój dobry kumpel – urodzony w południowej Polsce – powiedział kiedyś zdanie które często przytaczam: „Inne miasta są jak facet. Pokazują wszystko na pierwszej randce. Warszawa jest jak kobieta. Trzeba czasu, aby ją poznać.” Strasznie podoba mi się to zdanie.
I jeszcze jedno. Narzekając na Warszawę i warszawiaków tak naprawdę narzekasz na przyjezdnych. Bo to jakieś 90% mieszkańców Warszawy. Takie jest życie i pogodziliśmy się z tym. Choć nie ma to nic do rzeczy. Mam znajomych, którzy mimo wychowania w innych miastach wiedzą o Warszawie więcej ode mnie. So what? To nie konkurs pochodzenia, na miłość Boską.
A jeśli naprawdę, naprawdę nic cię nie przekonuje i nienawidzisz tego miasta, to po prostu zrób przysługę nam i sobie, i wyjedź. Prawdopodobnie nie odbywasz wyroku i nikt cię tu siłą nie trzyma.
Nie ogarniam Warszawy. I dobrze mi z tym. Czekam na wiosnę. Wtedy któregoś dnia znowu wsiąde na skuter i będę jeździł na oślep skręcając w losowo wybrane uliczki. Tam, gdzie mnie jeszcze nie było. Bardzo to lubię. Bardzo.