Kiedy pisałem ten tekst wczoraj wieczorem, nie miałem pojęcia że to ostatnie godziny Steve’a Jobsa. A może już nie żył. Po prostu natchnęło mnie nagle żeby napisać tę notkę. Choć w sumie nie napisałem słowa bezpośrednio o nim – nigdy nie należałem do fanbojów będących jego wyznawcami, zawsze lubiłem go za to co stworzył. Trochę to wszystko… przerażające. Steve zmarł dzisiaj w nocy. Wielkim człowiekiem był – bez wątpienia. Może jeszcze o nim napiszę… No cóż, zapraszam.
Gdybym wsiadł dzisiaj do wehikułu czasu i pokazał mnie sprzed 10 lat ten artykuł (oczywiście oprócz przekazania Almanachu) to pewnie naraziłbym się (oprócz pytań o łysinę) na szyderstwa. Apple? Mac? Never. Bo dekadę temu rzeczywiście trudno byłoby mnie podejrzewać o jakąkolwiek sympatię do znaku jabłka. Macintoshe kojarzyły mi się głównie z Makami Classicami w liceum (zwanymi przez nas pogardliwie lodówkami) i sprzętami w redakcji Gazety Wyborczej na których to z trudem można było odpalić Duke Nukem. Lepsze gry oczywiście nie działały, jak to słusznie ujmowała jedna z parodii reklam Mac vs PC – „Photoshop is not a game!”
Gry. No właśnie. To przywodzi mi na myśl jedną ważną konstatację. Pewne sprawy w moim życiu po prostu się zmieniły. Zmieniło się moje postrzeganie świata, moje potrzeby, czy kryteria którymi się posługuję przy wyborze sprzętu. Dziś w gry (o ile mam na nie czas) gram głównie na PS3.
10 lat temu mieszkałem w jednym pokoju, mój desktop był dla mnie maszyną do gier, moim kinem, odtwarzaczem muzycznym, narzędziem do pracy i wszystkim innym co przychodziło mi do głowy. Stał pod biurkiem – wiecznie bez obudowy, z wiecznie wystającymi kablami – zawsze przecież mogła przyjść konieczność podpięcia nowego twardego dysku, wymiany karty graficznej, czy usunięcia jakiegoś konfliktu sprzętowego ze sterownikiem skanera. Wygląd? Jaki wygląd. Moja obudowa pamiętała jeszcze 1995 rok, wymieniłem ją chyba jakiś rok przed ostatecznym rozstaniem się z desktopem.
Dzisiaj mam dom i rodzinę, a mój rozkład dnia i potrzeby wyglądają oczywiście zupełnie inaczej. Filmy chcę oglądać na dużym telewizorze w jakości HD, muzyka z głośników komputerowych raczej mi nie wystarcza, generalnie wolę ją obsługiwać bez używania klawiatury czy myszki. Ale to czego potrzebuję to przede wszystkim WYGODA. I tu powoli kończę mój przydługi wstęp i przechodzę do sedna dzisiejszej notki. Właśnie, wygoda. Dziś, gdy przychodzę zmęczony z pracy, spełnię swoje ojcowskie obowiązki i padnę wreszcie na kanapę, ostatnią rzeczą którą chciałbym robić byłoby tweakowanie sprzętu, czy instalowanie sterowników. Chcę wygody. Chcę rozwiązań na miarę XXI wieku, takich o jakich marzyłem gdy byłem mały.
Jeszcze całkiem niedawno miałem swojego HTC Kaisera z mobilnym Windowsem i zastanawiałem się co tydzień nad tym jak go ulepszyć. Spędzałem całe wieczory w poszukiwaniu custom romów, wgrywałem je, instalowałem, udoskonalałem. Miałem ich do wyboru setki – musiałem przeczesać fora, opinie, w końcu zainstalować i… przekonać się za każdym razem że coś jest nie tak. Jako geek powinienem lubić tę sytuację, ale… no właśnie. Chyba po prostu z tego wyrosłem.
Podobną rzecz odczuwałem eksperymentując co roku z linuxem. Instalowałem mnóstwo dystrybucji, wersji, subwersji. Wszystko było ładne, piękne, ale co chwile natrafiałem na pionową „learning curve”, co chwilę okazywało się, że muszę gdzieś tam napisać jakiś skrypcik, że coś nie działa do końca, że coś… NIE. NIE CHCĘ.
Kupiłem Macbooka. Rok później (choć bardzo bałem się tej decyzji) kupiłem iPhone’a. Niedawno postanowiłem też oprzeć mój system kina domowego na Maku Mini. I jestem bardzo zadowolony.
Oczywiście mógłbym pewnie być zadowolony z innego sprzętu. Android jest coraz lepszy, Windows 7 też wreszcie daje się porównywać z OSX jeśli chodzi o szybkość i gładkość obsługi. Ale ja mając cały sprzęt i oprogramowanie jednej firmy mam pewność że będzie to działać – i to działać tak jak powinno. Pamiętam te nerwy gdy kupowałem podzespoły dla mojego PC. Czy płyta będzie dobrze chodzić z tym prockiem? A karta graficzna? A co na to Windows? Teraz nie mam tych problemów. Mam mniej możliwości, ale więcej pewności i bezstresowości.
Leopard nie pozwala mi na wiele rzeczy na które pozwalał mi Windows – nie mogę nawet zmienić koloru czy wyglądu okienek! ;) Nie mówiąc o innych sprawach na które pozwalał mi system Microsoftu. Na OSX mam sto razy mniej programów. Ale wiem, że programy które zainstaluję, prawie zawsze będą działały i to tak jak chcę. Nie będe się praktycznie przejmował sterownikami, bibliotekami upchanymi po różnych katalogach, defragmentacją dysku, czy innymi pierdułami. Owszem, ogarniałem to na Windowsie, w końcu studiowałem informatykę i pracowałem w helpdesku. Ale teraz po prostu NIE MUSZĘ.
Nowy iOS5 zaprowadza wygodę na jeszcze wyższy poziom. Idea chmury nie jest oczywiście wymyślona przez Apple. Ale ma być właśnie BEZSTRESOWA. I działać w tle. Tak jak silnik mojego samochodu, czy mechanizm sterujący moją pralką. Nie raz powtarzałem – nie chcę sterować kierunkiem i prędkością obrotów bębna. Chcę włożyć brudne pranie i wyjąć czyste. Jeśli muszę ustawię temperaturę. Jeśli muszę.
http://www.youtube.com/watch?v=DCjeSNomXrU
Oprócz wygody, bezawaryjności i bezstresowości użytkowania jest jeszcze jedna rzecz za którą cenię produkty Apple. Tak, to wygląd. Oczywiście można się śmiać z tego, można – co czyni większość applefobów – wyzywać nas od gejów, śmiać się że jesteśmy jak kobiety które oceniają samochód po kolorze a nie silniku. Można…
Ja nie wstydzę się tego że lubię rzeczy ładne. Zresztą pewnie większość applefobów też nie raz kieruje się wyglądem. Czy nie wybieracie samochodów TEŻ ze względu na wygląd? Czy wasze kobiety po prostu świetnie gotują i prasują, czy są też ładne? ;P (lub analogicznie o facetach). Czy wybierając ubrania patrzycie tylko na cenę i wygodę? Chodzilibyście w ubraniach roboczych, albo dresach. Zresztą jeśli tylko „fanboje” (ostatnio Ewa Lalik napisała że sami tak się nazywamy – co za bzdura, to jej kolejna applefobiczna, emocjonalna i irracjonalna notka) lubią ładny wygląd swojego sprzętu, to czemu inne marki telefonów i innych urządzeń elektronicznych zaczęły ostatnio tak bardzo dbać o design?
I ostatnia rzecz. W dyskusji o Apple musi też pojawić się wątek lansu. Osobiście uważałem go zawsze za śmieszny. Może jestem zepsutym bogaczem z branży reklamowej (w dodatku ze stolycy), ale widok iPhone naprawdę nie robi IMHO na nikim wielkiego wrażenia. To naprawdę dość popularny telefon który nie jest symbolem bogactwa jak poniektórzy zdają się sugerować. Może w liceum – sorry, gdy byłem w liceum nie było komórek :P
Mam sprzęt który świetnie działa. Pewnie poszczególne modele komputerów, czy telefonów mają lepszą specyfikację tego czy owego. Jednak jeśli patrzę na całość jako mój ekosystem – nie widzę lepszego rozwiązania. Wiem, że wszystko będzie działało, synchronizowało się i grało tak jak zostało zaplanowane. Nie będę miał kontroli nad wszystkim, nie będę mógł pogrzebać w każdym elemencie, ale zupełnie mnie to nie interesuje. Chcę wsiąść do samochodu i jechać, a nie bawić się wystającymi kabelkami licząc na to czy owo. I chcę mieć pewność, że wszystko będzie dopracowane w najmniejszych detalach. Bo będzie.
Owszem nie będę mógł pogodzić się z niektórymi decyzjami firmy (na przykład brakiem slotów na karty SD przez długi czas, czy brakiem wytnij i wklej plik w OSX, albo brakiem możliwości zmiany dźwięku sms w iPhone), ale wiem że wszstko, łącznie z tym jak wyjmuje się produkt z pudełka zostało dokładnie zaplanowane. Za swoją cenę – owszem. Ale mogę pozwolić sobie na tę odrobinę luksusu. Bo jeśli w banku nie obchodzi mnie czy płacę 0 czy 10 złotych miesięcznie (co to za kwota?) a obchodzi mnie wygoda obsługi rachunku i jego możliwości, jeśli w sieci komórkowej nie obchodzi mnie miesięczna różnica w abonamencie rzędu 15 złotych (półtora kebaba?) a obchodzi mnie zasięg sieci i jakość obsługi klienta, tak od sprzętu elektronicznego oczekuję dopracowania, bezawaryjności i bezstresowości w obsłudze.
Zupełnie jak w Siri które ma pojawić się w nowym iPhone.
http://www.youtube.com/watch?v=rNsrl86inpo
Może konkurencja miała sterowanie głosowe. Może rozpoznaje ono nawet większą ilość języków. Może… Ja wiem, że to nie kolejna apka, tylko dobrze dopracowany projekt. Tak wygląda. Zupełnie jak w filmach SF które oglądałem gdy byłem mały. A może po prostu starzeję się i cenię sobie wygodę i pewność. Tak czy inaczej – uwielbiam produkty Apple. I nie widzę na razie żadnej realnej alternatywy. Biorąc pod uwagę kryteria na których mi zależy. Bo jak to mówił Sawyer do Kate w LOST: „It’s all about details, Freckles”.