W maju tego roku internet obiegła bulwersująca informacja o zawieszeniu przez Axel Springer możliwości komentowania artykułów. Rozległy się głosy o tym, że to krok wstecz, że to cenzura, blokowanie wolności wypowiedzi i tym podobne. Na wielu blogach, w tym na Spider’s Web, pojawiły się notki które opisywały całość z dezaprobatą.
A ja chciałbym w całości zgłosić votum separatum. Owszem, nie uważam że po prostu zablokowanie możliwości komentowania jest krokiem naprzód i rozwiązaniem problemów agresywnych, anonimowych wypowiedzi. Rozwiązaniem nie jest chyba też wprowadzanie obowiązkowych loginów – ci którzy rzeczywiście chcą, będa zakładali fałszywe konta.
Nie mam gotowych rozwiązań. Ale wiem w którym kierunku chciałbym pójść. Aby to zrozumieć musimy cofnąć się do ery przedfejsbukowej, do czasu kiedy przez pojęcie internetowych społeczności rozumiało się usenetowe grupy dyskusyjne, a później fora www. Pełne anonimowych dyskutantów, czy też osób znanych pod pseudonimami. Agresywne wypowiedzi, pozwalanie sobie na o wiele więcej niż w realnym świecie – to była norma.
A ekstremalna forma tego to właśnie… komentarze. Tam wypowiadamy się pod treścią, zazwyczaj zupełnie nie czują więzi z jakąkolwiek społecznością. Nawet w usenecie byliśmy dość zadomowieni, znaliśmy się z jednym czy drugim użytkownikiem, nawet jeśli nie wiedzieliśmy jak wygląda i jak naprawdę się nazywa. Tutaj – hulaj dusza.
A teraz szczerze – czytacie komentarze na Onecie, albo Gazecie? Ja nigdy. No dobra – prawie nigdy. Czasami się skuszę. Po pierwsze jest ich zbyt dużo, aby je ogarnąć. Po drugie na 100% dyskusja zejdzie na temat PO, Tuska, PiSu, czy temu podobnych. Nawet pod artykułem o gumkach od majtek.
Czy naprawdę mam czas na czytanie emocjonalnych wypowiedzi nieznajomych? Czy muszę przedzierać się przez ten gnój, czy to coś mi daje? Chyba nie. Zupełnie nie. Oczywiście istnieje tam wiele wartościowych wypowiedzi, ale wyławianie ich… nie po prostu nie.
Nadeszła era Facebooka i innych portali społecznościowych. Co jest ich siłą? To, że obracam się tam w towarzystwie moich znajomych. To JA decyduję o tym z kim rozmawiam. To moi znajomi i ewentualnie ich znajomi. Owszem, czasem trafi się jakiś furiat, ale mogę go wyrzucić ze znajomych lub zablokować. Nie mam z tym problemu.
Dlatego nie rozpaczam nad brakiem komentarzy w tym czy innym miejscu. Wolę dyskutować pod linkiem do artykułu który ja albo ktoś z moich znajomych wklei na Facebooka, czy Google+.
Jak powinien wyglądać system komentarzy Web 3.0? Nie mam na niego gotowej recepty. Chciałbym dyskutować ze znajomymi, może nieco szerzej, ale nie wdawać się w dyskusję z każdym. Nie wiem do końca jak to zorganizować, bo przecież na odpowiedź mojego znajomego może zareagować jego znajomy, a na nią jego znajomy… I odchodzimy wtedy od rozmowy w małym gronie.
Kiedyś to wymyślę. I zostanę milionerem. A na razie nie rozpaczam nad tym, że w tym czy innym miejscu nie będe mógł rozmawiać z armią zombich. Do niczego nie jest mi to potrzebne. Amen.