Dawno, dawno temu… No dobra – nie tak dawno bo jakieś dwa – trzy lata temu, (choć z drugiej strony jak na erę social to jednak dawno) – natrafiłem w sieci na określenie „Social Media Ninja”. Bardzo mi się spodobało. Siedziałem sobie wtedy w Szwajcarii, odliczałem dni do powrotu do Polski, zajmowałem się wyprowadzaniem psa na spacer i rozkręcaniem pewnego internetowego biznesu w Polsce.
Przed wyjazdem byłem Accountem, po przyjeździe do Polski też chciałem nim zostać. Miałem mnóstwo czasu na studiowanie dopiero co rozwijającego się Facebooka – widziałem w nim potencjał, zacząłem rozwijać się w tym kierunku, studiować kejsy, obserwować wyrastające jak grzyby po deszczu fanpage, zakładać własne i eksperymentować na nich. A jako że nie miałem co wpisać na moim profilu Linkedin, wpisałem właśnie to – Social Media Ninja. Bo trochę nim byłem – samotny, działąjący w pojedynkę, dość wprawiony w temacie (jak na tamte czasy – w końcu oprócz eksperymentowania na facebooku, w przeszłości prowadziłem wiele projektów na forach internetowych – NGO), miałem doświadczenie pracy w agencji, a wcześniej na innych marketingowych poletkach.
Minęły dwa lata, a termin ten upowszechnił się dość mocno, a także nabrał cech pejoratywnych. Ba, właściwie to trochę taka szydera ze specjalistów od Social Media. Z ninjów i guru. Co więcej – trochę uzasadniona.
Z jednej strony szydzą osoby nie wierzące zbytnio w Social Media. Na ten temat nie będę się rozpisywał, pisałem o tym w poprzedniej notce, a dokładnie w punktach 2 i 4.
Ja po przepracowaniu kilku zapełnionych projektami miesięcy w agencji socialowej zyskałem trochę nowej perspektywy i też przestałem w nich wierzyć. Na blogu Jacka Gadzinowskiego była kiedyś o tym notka na poważnie, a teraz notka nieco prześmiewcza :).
Ja ( z wrodzonej skromności ;) specjalistą bym siebie nie nazwał. Choć pewnie tacy istnieją. Wiem natomiast skąd bierze się niechęć do ninjów. Tak więc spróbuję oddzielić nieco ziarno od plew.
A więc po pierwsze Social Media to stosunkowo nowy kanał / narzędzie / rodzaj komunikacji marketingowej. Nowy w takim sensie że nagle panom od ATL i BTL a także ich sporo młodszym braciom z digitalu, wyrasta coś nowego. Coś na co idą coraz większe budżety i coś czego panowie nie do końca rozumieją. A ignorancja czesto budzi agresję czy szyderstwa.
Kim jest / ma być specialista od SoMe?
Tu mamy kilka możliwości, często wszyscy wrzucani są do jednego wora i nazywani pogardliwie ninjami:
- Osoby pracujące w firmie nie będącej agencją, zajmujące się SoMe (często będące Social Media Managerami)
- Freelancerzy i pracownicy mini-agencji zajmujący się SoMe i świadczące usługi z tym związane innym firmom
- Wyspecjalizowane osoby pracujące w agencjach reklamowych (SoMe lub fullserwisowych) pracujące przy mniejszej lub większej działce związanej z SoMe (stratedzy, kreacja, content designerzy i community managerowie, accounci)
- Osoby nie pracujące przy SoMe ale aktywnie się tam udzielające
Ja osobiście znajduję się w punkcie 3, „awansowałem” do niego z punktu 4. I to chyba jest dobra droga. Jak to gdzieś zostało napisane „if you want to be in Social Media, you gotta be in Social Media”. I z tej perspektywy na to patrzę. Ale to do 1 i 2 najbardziej imho pasuje określenie „ninja”. Bo działają prawie lub zupełnie w pojedynkę.
I w takie działanie w pojedynkę w większości przypadków nie wierzę.
Model „jedna osoba zajmująca się Social Media w firmie” może mieć sens w przypadku NGO, w przypadku małych firm nie korzystających z usług agencji, czy w innych podobnych przypadkach. Taka osoba może też po stronie firmy koordynować współpracę z zewnętrzną agencją (choć nie wiem czy to ma sens, przecież może to robić brand manager…)
Spójrzmy na to inaczej – przecież SoMe to tylko jeden z kanałów. Dlaczego nie ma ATL ninjów, czy in-shopper ninjów? Jak sobie byśmy ich wyobrażali? Przecież tworzenie przekazu reklamowego to zazwyczaj dość skomplikowany proces wymagający pracy wielu osób. Ale SoMe są na tyle nowe, że można po pierwsze łatwo wylansować się na specjalistę (mało kto się zna), po drugie łatwo tworzyć średnie kampanie zasłaniając się niemierzalnością działań SoMe. Można po prostu „prowadzić fanpejdża” wrzucając tam raz na jakiś czas pytanie o pogodę, ulubioną rase psa, a potem organizując obowiązkowy konkurs z iPadem.
Ale przecież równie dobrze można po prostu narysować billboard. Wystarczy program graficzny :) Każdy jednak wie, że to ostatni etap, przedtem trzeba przeprowadzić badania, opracować strategię i dopiero stworzyć kreacje graficzne i słowne. Tak więc różnica między mini social-agencyjką / ninją a porządną agencją SoMe jest taka jak między studiem DTP a agencją reklamową… Pierwsza narysuje billboard, druga opracuje całościową strategię, dobierze media i może… narysuje billboard. Pierwsza „zrobi fanpejdża”, druga zrobi research, opracuje całościową strategię i może… założy fanpage. A może kilka. A może wcale, może zrobi tylko aplikację. A może tylko akcję ambasadorską z blogerami. A może coś innego :)
Nie wierzę w to, że to wszystko mogłaby ogarnąć jedna osoba. Musiałaby być:
- accountem żeby dobrze zrozumieć brief klienta i zrobić świetny debrief
- analitykiem i wnikliwym badaczem żeby zrobić research na temat marki, jej otoczenia, konkurencji, mieć wiedzę na temat podobnych działań
- strategiem, żeby opracować świetną strategię dla marki i zarazem znawcą narzędzi (bo w SoMe pomysł strategiczny liczy się tak samo jak kreatywny – każda kampania może być zupełnie inna)
- kreatywnym żeby opracować kreacje dla kampanii i skoro jest takim ninją to może od razu samemu je wykonać. Grafikę i copy :)
- content designerem żeby opracować strategię redakcyjną fanpage, czy też komunikację z blogerami albo inne treści, czy też community managerem żeby dobrze stworzoną społecznością „zarządzać”
Do tego przed każdym członem powinno dodać się „social”. Bo zwykły account nie do końca dobrze dogada się z klientem jeśli chodzi o projekt social, dobry copy będzie musiał wiedzieć jak tworzyć teksty do sociala itp.
Tak, tak wygląda tworzenie kampanii. Dobrej kampanii. Oczywiście nie każdej, ale przecież ninjowie robią te najlepsze, right? :)
Dla mnie to praca dla więcej niż jednej osoby. Bardziej dla armii samurajów niż samotnego ninja… :>
Ok, czy jesteśmy w takim stanie znaleźć cechy wspólne takich Social Samurajów? Pewnie będzie ciężko. Kreatywni muszą być kreatywni, contenci powinni być sumienni i dokładni. I tak dalej.
Ale jest coś co powinno ich łączyć – znajomość SoMe. Tego nie da się nauczyć z książek, bo te są nieaktualne w dniu ich wydania. Trzeba być na bieżąco – nie trzeba być 1 w modelu 1/9/90, nie trzeba być nawet 9 jeśli ktoś nie chce się udzielać. Ale trzeba być na bieżąco.
I tu dotykamy kolejnej sprawy, stereotypu który także z chęcią powtarzają „spece” nie do końca rozumiejący ten nowy kanał. Ilustruje go poniższy rysunek.
Dobry developer zarabia naprawdę niezłe pieniądze. O ekspertach SEO zaś, zawsze mówiło się, że mogą siedzieć sobie na plazy w Hiszpanii i pracować zdalnie :) Jeśli chodzi zaś o naszych SoMe samurajów to afaik nie zarabiają oni wcale więcej niż osoby w agencjach digitalowych, a na pewno nie więcej niż w ATL. Tam to dopiero kosi się kasę :))
Jeśli chodzi o umiejętności i wiedzę… Kiepski grafik nie umie nic poza robieniem napisów pod plotter, w Corelu. Dobry grafik oprócz obsługi programów, znajomości nowych trendów i innych tego typu rzeczy, orientuje się w wielu tematach.
Kiepski SoMe samuraj będzie wiedział jak obsługiwać Facebooka i wejść na bloga. Dobry – o wiele więcej. Oprócz bycia na bieżąco o którym pisałem, powinien mieć zmysł marketingowy, rozumieć komunikację w innych kanałach i generalnie mieć szeroką wiedzę marketingową. Do tego dochodzi wyczucie działań „miękkich”, swoiste wyczucie spraw międzyludzkich, jeszcze większe niż w przypadku działań PR. Bo to nie twarda wiedza tylko pewne wyczucie spowoduje że nie potraktujemy blogera jako elementu kanału „paid”, czy nie zbluzgamy kogoś za niepochlebny komentarz na wallu.
***
Na koniec jeszcze jedna ninjowa refleksja. Pamiętam, kiedyś chciałem zostać ninją. Nie, nie wtedy gdy zobaczyłem film z Michaelem Dudikoffem (wtedy chciałem zostać prawdziwym!). Kilka ładnych lat później. Wymyśliłem sobie że będę takim trochę informatykiem, trochę grafikiem. Czułem się w miarę dobrze tu i tu. Ale całe szczęście dość szybko zorientowałem się, że nie mam przyszłości ani tu ani tu. W obu przypadkach doszedłbym do pewnego poziomu i zatrzymał się. I tak właśnie było. Pisałem programy w C++ ale wiem że to nie mój świat. Tworzyłem i czasem nadal coś tworzę (a może raczej przetwarzam) w Photoshopie, ale grafikiem raczej nie będę. I dobrze – era kiedy strony WWW robił jeden informatykografik się (całe szczęście) skończyły. Brr :)
Ninja jest właśnie dla mnie takim majstrem od wszystkiego. A gdy pierwszy kurz opadnie, okaże się że w sumie nie zna się bardzo dobrze na niczym. Wtedy – o ile ma dobre zdolności interpersonalne – będzie mógł zostać project managerem – szeroka wiedza bardzo się przydaje. A na razie, póki SoMe jest dla wielu jedną wielką niewiadomą, może się lansować.
Ja tam wierzę w Social Media Samurajów. Znających swoje miejsce w oddziale, bo samemu dużo nie zdziałają. Chyba że chodzi o małe firmy i NGO – wtedy jak najbardziej życzę im powodzenia – muszą być wszystkim po trochu. Ale pamiętajcie – prędzej czy później warto się zająć konkretną działką :)