Podczas każdego przyjazdu do Polski ze zdziwieniem spostrzegam rzeczy na które przedtem uwagi nie zwracałem, lub które nie wydawały mi się zbyt ważne. Klnę mocniej na kierowców, klnę na autostrady i niemoc urzędów, cieszę się niezmiernie tym, że mogę kupić coś w niedzielę, tym że stacje benzynowe czynne są całą dobę, czy że posiłek w restauracji mogę zjeść kiedy tylko zechcę.
Ale tym razem zacząłem przyglądać się pewnemu zjawisku które do tej pory jakoś wypierałem ze swojej świadomości. To znaczy wiedziałem o nim, ale może brakowało mi punktu odniesienia. Teraz, po roku spędzonym w dopieszczonej Szwajcarii, po wielu wycieczkach do południowej Francji i północnych Włoch jedna rzecz niemalże mnie znokautowała. BRZYDOTA.
Nie, nie chcę rozpisywać się o ogólnej brzydocie, bo to temat pojemny, skupię się na jednej rzeczy, takiej która jest widoczna od razu, wystarczy sobie ją tylko uświadomić, szerzej otworzyć oczy i rozjerzeć się dookoła. To typograficzny horror, czy inaczej “reklamania” z czcionką w roli głównej.
Tuż po przekroczeniu granicy i zjechaniu z autostrady zostajemy zaatakowani przez czcionki różnej wielkości, różnego kroju, a przede wszystkim różnego koloru. Dzieje się tak w każdym mniejszym miasteczku, czy na przedmieściach dużego. I nie chodzi mi wcale o billboardy – tych tez jest dużo, ale te przynajmniej COŚ sobą reprezentują, są projektowane w dużej mierze przez agencje, i choć upierdliwe, po chwili spokojnie mogę usunąć je w podświadomość.
Chodzi mi o pseudoreklamy, o tablice, szyldy, tabliczki i gumowe płachty pokrywające każdy kawałek muru, każdą siatkę, czy nawet latarnię. Zielone płachty z żółtymi literami, różowo-niebieskie i zwykłe czarnobiałe. Napisy. Zero grafiki, nazwa, numer telefonu, czasem adres mailowy na onecie. “SZAMBA SZCZELNE”, “BLACHODACHÓWKI”, “WYLEWKA BETONOWA”, “PRZYJMĘ GRUZ”, “ODDAM ZIEMIĘ”, “PIACH”, “KOMINKI”, “NASIONA I SADZONKI”. Tysiące innych, głównie techniczno-ogrodniczych szyldów będących połączeniem reklamy i drogowskazu. Po chwili człowiek może poczuć się jak na gigantycznym placu budowy, lub może w środku paskudnej książki telefonicznej.
Tymi typograficznymi horrorkami pokryte są nawet barierki oddzielające dwa pasy ruchu. Nie wiem czy służyć to ma bardziej pokazaniu drogi do danego zakładu, czy samej reklamie – jeśli tak to kto o zdrowych zmysłach chce w ten sposób trafić do klienta? Czy budując dom przypominam sobie: ” na 72 kilometrze katowickiej stoi tablica z napisem “SZAMBA SZCZELNE”? Wątpię.
Winowajców widzę kilku. Przede wszystkim przycznił się do tego sam rozwój technologiczny. Dziś wykonanie tablicy z literami wyciętymi plotterem i naklejonymi na nią to żaden wydatek. Zresztą zazwyczaj w okolicy wyjątkowo upstrzonej tymi pseudoreklamami czai się gdzies winowajca – “poligrafia, plotter, tablice, kasetony”. Z wydrukowanym wielkim motylem i szyldem wykonanym fikuśną czcionką rodem z microsoftowego “Word Art”. Brr.
Po drugie to brak uregulowań prawnych. Przecież wystarczyłoby w jakikolwiek sposób uregulowac przestrzeń reklamową, wtedy nie można byłoby sobie ot tak, dla dorobienia kilku groszy, wywieszać plastikowych szmat z literami na każdym centymetrze swojego ogrodzenia. No tak, w sumie jeśli można trochę zarobić – czemu nie. A może właśnie nie?
I po trzecie wreszcie i chyba najważniejsze, to sami ludzie w Polsce. Nie lubię uogólniać i krytykować Polski, czy Polaków jako takich, ale można chyba szczerze przyznać, że jeśli chodzi o poczucie estetyki to jako naród jesteśmy jeszcze sporo w tyle. Może to jakaś prawie-rosyjska siermiężność, może pozostałość szaro-burej komuny? Przyjrzyjcie się choćby szyldom wszelkich zakładów usługowych, właśnie tam – w małych miasteczkach, choć w dużych często problem też występuje. Solarium, ksero, pisanie podań, odzież na wagę. Zwykły, prosty Arial na kolorowym tle. Wyklejony z folii samoprzylepnej. Łatwo, tanio i szybko. Bach.
Tymczasem w Europie zachodniej – we Francji, Anglii, czy Niemczech tak wiele szyldów wykonanych jest z pietyzmem i oddaniem, że człowiek zaczyna zastanawiać się, czy to nie jest tak, że mają oni do wyboru z góry określone szablony. Angielskie szyldy pubów i sklepów wyglądają trochę staroświecko, ale to właśnie stanowi o ich stylu i kulturze, to nadaje koloryt małym angielskim miasteczkom.
Naszym miasteczkom koloryt (nomen omen) nadają kolorowe tablice reklamujących solarium, szczelne szamba i blachodachówki. Te ostatnie urozmaicone pokazaniem wszystkich dostępnych blachodachówek na planszach wystawionych wzdłuż drogi. A nóż któraś wpadnie mi w oko? :]
[nggallery id=1]