Istnieje kilka rzeczy o których myśleć nie lubię, ogarnia mnie bowiem wtedy jedno wielkie WHAT THE FUCK? Albo może WHY THE FUCK? Takim tematem jest niewątpliwie kwestia autostrad w Polsce. Nie wiem ile można na ten temat mówić, czy pisać, wiem natomiast że po każdym powrocie do Polski, od nowa zastanawiam się CZEMU. Dlaczego przez tyle lat nie potrafiliśmy zbudować autostrad?
Moja babcia tłumaczy to oczywiście rozbiorami. „Dziecko, Polska tyle w kość od życia dostała…”. No tak rozumiem. Czymże jest przecież 300 lat pod rządami tureckimi dla Grecji wobec naszych 100 lat rozbiorów? ;) Ja tego do końca nie kupuję.
Wojna i komuna? Nope. Jugosławia miała też komunę i wojnę. Wojnę nawet całkiem niedawno. A jakoś kraje byłej Jugosławii wybudowały przez kilka lat autostrady… PRZEZ GÓRY!
A sprawa jest przecież poważna, bo gdy próbuję to wytłumaczyć komukolwiek z zagranicy to ten pyta się ze zdziwieniem: no jak to, ale w ogóle nie ma?? No w ogóle to są przecież. Tu jakiś kawałek, tam kawałek. Do Poznania przecież pojechać już kawałek można, czy do Wrocławia ze Zgorzelca (ale wolniej, bo zapomniano wybudować pobocza). Odcinek Wrocław – Kraków też jest wesoły, bo podobno ciągle coś remontują i przez to trzeba stać w korkach. Tia.
Tłumaczenie, że nie ma u nas autostrad jest trochę tak jakbym musiał tłumaczyć, że nie ma w Polsce kanalizacji. „Nie no spoko, mamy demokrację, mamy internet szerokopasmowy robimy transplantacje i operacje na otwartym sercu, ale sramy do latryn. Ok, do latryn nie sramy, ale nad morze jeździmy przez środek miasteczek i wsi. Aha, bo przecież obwodnic też za dużo nie ma…
Na tym tle najkomiczniej wygląda jedna rzecz. Porównywanie Polski do innych państw europejskich, jeśli chodzi o ilość wypadków. Specjaliści twierdzą, że w Polsce jest za dużo wypadków ze skutkiem śmiertelnym, o wiele więcej niż w innych krajach. A to dlatego, że mamy złe samochody, albo że jeździmy za szybko, albo że… NO ŻESZ KURWA! (przepraszam). Czy żaden specjalista nie wpadł na to, że w normalnym kraju, jest mało prawdopodobne, abym podczas dalekiej podróży miał z kimkolwiek zderzenie czołowe? Że jest mało prawdopodobne, abym uderzył w samochód wyjeżdżający z bocznej uliczki, BO NIE MA BOCZNYCH ULICZEK? Przecież na zachodzie Europy z autostrady zjeżdżamy właściwie tylko wtedy gdy mamy dużo czasu i chcemy podziwiać widoki, gdy docelowo zjeżdżamy do miasta obok, albo gdy awaryjnie szukamy stacji benzynowej. W innym przypadku co najwyżej możemy mieć karambol w korku, albo uderzyć w samochód STOJĄCY albo ewentualnie JADĄCY W TYM KIERUNKU CO TY. Choć z fizyki asem nie byłem, orientuję się, że to znacznie zmniejsza prędkość uderzenia.
Porównywanie statystyk w tym zakresie ma IMHO tyle sensu, co porównywanie ilość śmierci z powodu załamania się zamarźniętego stawu na tle Kenii, czy RPA.
Ale specjaliści sa specjalistami i wprowadzają coraz to nowsze przepisy. Oczywiście wszystkiemu winna jest prędkość. Trzeba więc ją zmniejszyć. Pojawiają się kolejne absurdalne ograniczenia prędkości (czy ktoś do cholery jechał kiedyś dwa czy trzy kilometry z prędkością 30 km/h? Przecież to jest prędkość osiedlowa, lub taka z która poruszasz się po parkingu!) i kolejne fotoradary. Nikt nie wpada na to, że być może to właśnie przez grę w którą musimy grać jadąc w dłuższa trasę: „Jedź za Tirem, i w momencie który uznasz za stosowny, zjedź na przeciwległy pas, dodaj gazu i módl się, żeby zdążyć przed samochodem z przeciwka”. Jeśli nie zdążysz to módl się chociaż by nie był to kolejny TIR. Wtedy GAME OVER murowany.
Wczoraj musiałem przejechać dość szybko 700 km, z czego połowę na terenie Niemiec, połowę na terenie Szwajcarii. NA pierwszym odcinku spaliłem 20 km/100, na drugim… 10. Czemu? Ano temu, że pierwszy odcinek (choć o wiele, wiele szybciej przebyty niż analogiczny odcinek w PL) polegał na chowaniu się za TIRy i zmianie pasa na lewy gdy nie ma na nim samochodu jadącego 250 km/h. A drugi odcinek polegał na włączeniu tempomatu, ustawieniu go na 120, ewentualnym zmniejszaniu go na 100 (na niebezpieczniejszych odcinkach) i leniwym przetaczaniu się z lewego na prawy pas. W Szwajcarii Tiry pakowane są na Tory. Korwin-Mikke postulował coś podobnego (ale on miał chory pomysł przerobienia kolei na drogi i skasowania pociągów). W Szwajcarii ciężarówki poruszające się po drogach to transport lokalny, a Tiry jadą sobie pociągiem. I kierowca TIRa może się wyluzować, i kierowca osobówki, bo nie widzi go na drodze. Ciekawy jestem czy UE na coś takiego by pozwoliła.
Podobno coś się dzieje. Podobno drogi się budują. Podobno ekipa Tuska podpisała najwięcej umów na budowę autostrad ze wszystkich rządów (pisiory bały się że coś będzie śmierdziało SPISKIEM, więc przezornie prawie nic nie podpisały). Zobaczymy. Wiadomo już że na EURO 2012 dróg mieć nie będziemy (WSTYD!), ciekawe czy chociaż będę nimi jeździć z synem nad morze. Gdy dorośnie rzecz jasna. A może dopiero z wnukiem?