Kiedy rok temu współtworzyłem strategię długofalowej współpracy z blogerami dla pewnej Dużej Firmy ;) opierałem się w dużej mierze na swoim doświadczeniu współpracy z blogerami z poprzednich lat, opiniach speców z USA (takich jak Ted Ruby) i książkach w stylu Return on Influence Marka Schaeffera. To pozwoliło mi rekomendować kilka rozwiązań które nadal uważam za słuszne, także w mojej nowej sytuacji – współwłaściciela firmy, która współpracuje z blogerami. Jednak pojawiło się kilka czynników których do końca nie przewidziałem i które – choć nie negują – to każą zastanowić się nad tym co będzie dalej. Ale zanim do nich przejdę – kilka słów wstępu.
Wstęp
Pisałem już kilkakrotnie, że z blogerami współpracować WARTO. Zaraz znowu usłyszę, że jestem blogerem i piszę o blogerach, i to tragedia (nawet nie wchodze w dyskusję, tylko odsyłam do poprzedniej notki, zreszą o czym mam pisać, o japońskiej jesieni, czy o wpływie owulacji u kotów na sytuację wsi polskiej w XIX wieku? :P Na tym się trochę znam, to piszę.)
Na początku jednak muszę wyraźnie wyjaśnić, że mówimy nieco szerzej, mówimy o LIDERACH OPINII. O “influencerach”. To naprawde niekoniecznie blogerzy. Liderem opinii są też poczytne osoby np na Facebooku, czy Google+ które blogów nie prowadzą, lub których blogi wcale nie są ważne. Liderem opinii będzie Michał Wolniak, Yuri Drabent, Konrad Traczyk, Paweł Jarco czy Mikołaj Nowak. Może nawet mają blogi, ale nie to jest najważniejsze :) Liderem opinii będzie znakomity fotograf Dariusz Majgier.
Owszem, blogerzy, szczególnie poczytni TEŻ są liderami opinii. Ale nie zawężajmy tego pojęcia do samych blogerów. Choć to o nich będę dziś w dużej mierze pisał.
I tu wyróżniłbym dwa podejścia. Negatywne i pozytywne. Pierwsze to szczególne traktowanie influencerów jeśli mają jakiś problem. PACH! Już widzę, te protesty. Jak to? Dlaczego! To nierówne traktowanie! Misiaczku. Jeśli uważasz, że wszyscy są równi to albo jesteś jeszcze w trakcie okresu dojrzewania (przepraszam, że tak brutalnie burzę wizję świata), albo jesteś Młodym Naiwnym Socjalistą, który w to wierzy. No nie, tak nie jest. Może przykład. Masz do dyspozycji wóz policyjny i van z oddziałem specjalnym. W jednym końcu miasta jakiś szaleniec straszy przechodniów nożem, na drugim końcu miasta gość z 10 kg ładunkiem wybuchowym straszy detonacją centrum handlowego. Gdzie wyślesz oddział specjalny? To chyba jasne.
Tu nie chodzi o to, że influencer wykorzysta specjalnie swoją przewagę (choć czasem tak będzie, ale o tym później). Chodzi o to, że on po prostu, jak każdy inny, może wyrazić swoje niezadowolenie. I tak, zrobi ci większą krzywdę, bo ma zasięg. Tak już po prostu jest. Jako właściciel firmy chciałbym dbać o wszystkich moich klientów, ale jeśli ktoś ma olbrzymi zasięg na Facebooku, czy swoim blogu, to boję się fuckupu dwa razy bardziej. Po prostu. To chyba jasne?
Podejście pozytywne to docenianie influencerów. Nie chodzi mi tu o przemyślane akcje blogerskie (to inny temat), tylko o takie tam proste gesty. Takie które w sumie kosztuja firmę mało, a dadzą jej zasięg. Będą to także #darylosu, czyli słynne gifty, ale niekoniecznie. Może to być zadbanie o blogera (Segritta się poparzyła na słońcu, L’Oreal daje jej kosmetyki na poparzenie). I znowu to samo, świat jest brutalny, ale gift dla Pana Zenka Spod Budki z Piwem oprócz dobrego samopoczucia dużo ci nie da. Jeśli natomiast wyślę Yuri’emu cieplutką bluzę z personalizacją, przed jego wielkim skokiem, to mogę liczyć na to, że pojawi się ona na fejsie w towarzystwie jego czupryny i słynnego uśmiechu. Business is business. Chociaż… może mieć to różne skutki. I o tym w kolejnych punktach.
Dobra, oto te punkty.
1. Blogerom uderzyła woda sodowa do głowy
Oczywiście nie wszystkim. Całe szczęście. Ale co by nie mówić, część z nich zaczęła konkretnie gwiazdorzyć.
Nie jest to zjawisko nagminne. Co więcej, znakomita większość dużych blogerów których znam, tak sie nie zachowuje. Ale część zaczyna zachowywać się dziwnie. Rzeczywiście kilkadziesiąt tysięcy ludzi śledzących to co piszesz to jest COŚ. Nagle ze zwykłej osoby stajesz się osobą wpływową. Przychodzą gifty, przychodzi nawet kasa. Jesteś prawie jak ci, którzy z blogów się utrzymują. FEJM.
Część blogerów tego nie wytrzymuje. Zaczynają wrzucać non stop swoje zdjęcia “z salonów”. Bywają. Tu kieliszek szampana, tutaj haj klass zabawa Gdzieś Tam. To wszystko MOŻE mieć sens. Jeśli ktoś robi to z głową. Jeśli ktoś robi to z poczuciem dystansu i humorem. Albo jeśli to rzeczywiście pasuje do jego bloga. Inni nonszalancko traktują czytelników i odnoszą się do nich bez szacunku. Ja wiem, że “mój blog moja twierdza”, ale to po prostu może być źle odbierane. Kurcze, ja pamiętam czasy usenetu – nie dało się banować, po prostu z każdym się dyskutowało. Nawet tygodniami. Wiem, że czasami nie ma czasu, ale pamiętaj że na to co robisz patrzą inni.
Tu pojawia się jeszcze jedna bardzo ważna rzecz. Otóż obserwują to nie tylko czytelnicy/fani, którzy często “łykną wszystko” (są w końcu fanami). Obserwują to także inni ludzie. I zaczynają się z tego śmiać. Niczym z braci Mroczek, czy Kasi Cichopek. (nie mam nic do nich, ale osoby nie oglądające M jak Miłość tak właśnie zazwyczaj do nich podchodzą). I to często wygląda śmiesznie.
***
Drugi rodzaj wody sodowej nazywam Blogowym Stanem Objawionym. JESTEM <HALLELUJAH!> BLOGEREM. Dla niektórych to sens życia i jednocześnie jego cel. Na szeroko postawione pytanie “kim jesteś” odpowiadają od razu “blogerem!”. Traktują się jako członka jakiejś specjalnej kasty. Aż chce się sparafrazować:
YOU’RE NOT A SUPERSTAR. YOU’RE JUST A BITCH WHO WRITES POSTS ON THE INTERNET.
Ja rozumiem, że blogowanie to hobby i że niektórzy traktują je bardzo poważnie. Wiem też że ja tak tego nie robię, ale chciałbym wylać trochę wiadra zimnej wody na głowę co poniektórym. Kiedyś spotkałem się z pytaniem zadanym w sieci: “Jak znajomi reagują na to, że jesteś blogerem?”. DAFAQ? Say WHAT? Brzmi co najmniej jak “Jak znajomi reagują na to, że jesteś gejem?”. Ludzie, założenie konta na serwisie blogerskim i pisanie tekstów nie czyni z ciebie innego człowieka! Robisz to co robili do tej pory dziennikarze, w nieco inny sposób. Chill.
Ok, ok, są osoby dla których to oś życia. Żródło utrzymania. Ale tych jest naprawdę mało. I tu też studzę zapał – nie chcę burzyć życiowych planów, ale zastanów się jeśli to jest twój plan na życie. Zabierz się za coś konkretnego, a przynajmniej miej jakiś Plan B. Bo prawde mówiąc planowanie życia “będę blogerem” to trochę budowanie zamków na piasku, vel granie w totka :) Chociaż te osoby mają też wizerunek milionerów, w dodatku takich którzy prawie nic nie robią. To w dużej mierze mity. Większość osób “utrzymujących się z blogów” zarabia mniej niż tramwajarz w Warszawie. A że im to na życie starcza? Takie życie. Jakiegoby wrażenia w sieci nie robili.
A więc blogerzy! Trochę lodu w majty. I zimnej wody na głowę. Owszem, część z was jest liderami opinii, ale wyluzujcie z gwiazdorzeniem. Bo prowadzi to do… o tym w kolejnym punkcie.
2. Niechęć do blogerów
Nie jestem socjologiem, więc moje analizy sa mocno amatorskie i powierzchowne, ale niechęć do blogerów jest faktem. Nie mam pojęcia jakie ma rozmiary i na ile jest wyolbrzymiona, ale jak to ujął kilka dni temu mój kolega Bartek Myszkowski – “to dziwne, że choć prawie każdy czytuje jakiegoś bloga, to zazwyczaj ma negatywny stosunek do blogerów”. I trochę niestety tak jest.
Pierwszy powód który widzę, to po prostu wzrost popularności blogerów i karmienie mitów plotkami. Każda zamknięta grupa rodzi negatywne opinie. Zawsze przytaczam przykład hipsterów, harcerzy, czy ludzi chodzących na pielgrzymki. We wszystkich przypadkach jest mnóstwo mitów i mnóstwo niechęci z wielu stron. I tony szydery, bo szydzić jest bardzo, bardzo łatwo.
Blogerzy niestety dokładają nieco do tego pieca – właśnie gwiazdorzeniem. Ale jest jeszcze jedna dość wazna kwestia która pojawiła się po drodze. POLSKA ZAZDROŚĆ.
No właśnie. Siedzi taki bloger na dupie, czasem coś napisze, wstaje o której chce, nic nie robi w życiu, imprezuje i… jeszcze gifty dostaje! I wykorzystuje swoją pozycję! Tego za wiele!
Kto jest winny? Wszystkie trzy strony.
Firmy – wtedy gdy pamiętają tylko o blogerach, ale zapominają np o ich czytelnikach. Dawajcie także gifty dla społeczności blogerów. To, że pochwali się giftem publicznie niekoniecznie może być dobrze odebrane przez innych. Wszystko zależy od kontekstu. Na pewno może być źle odebrane jeśli pochwali się tym, że załatwiliście mu coś poza kolejnością.
Blogerzy – kiedy bezmyślnie lansują się jakie to dary losu otrzymali, jak to firma ich świetnie potraktowała, itp. Niestety, ze wzrostem popularności musi iść wzrost świadomości. Polacy SĄ zawistni i trzeba przewidzieć różne reakcje. Oczywiście Haters gonna hate, bloggers gonna blog, ale mimo wszystko za każdym razem zastanówcie się, czy dajecie czytelnikom jakąś wartość dodaną, czy po prostu błyszczycie w blasku swojego webcama. Chyba że to przemyślana strategia tworzenia wizerunku próżniaka – wtedy proszę bardzo.
Czytelnicy – kiedy bezmyślnie powtarzają mity, ploty i wykorzystują swoje najniższe instynkty. Czasem zdawałoby się inteligentni ludzie powtarzają po wszystkich różne bzdury, “żeby dopieprzyć”. Segritta żądała, gupia jest!!!! Nikt nie zastanowi się jak było na prawdę. Sru, poszydzimy. A potem jednak poczytamy jakieś blogi, bo lubimy. Rozumu i kultury życzę.
***
Czas na wnioski. Notka jak zwykle wyszła długa, więc postaram się krótko.
- Opłaca się pracować z liderami opinii. Liderzy opinii to nie tylko blogerzy, choć w dużej mierze – tak.
- Części blogerów uderzyła woda sodowa do głowy, nie gwiazdorzcie zbytnio bo psujecie wizerunek blogosfery. Nikogo nie obchodzi, że pękł wam szew w klapku.
- Firmy – myślcie, pamiętajcie o społeczności blogów. Nie ma blogera bez jego społeczności.
- Ludu czytający – używaj czasem tego szarego czegoś pomiędzy uszami. Przydaje się.
Hough.
P.S. Aha, żeby było jasne. Nawet jeśli wszyscy zastosują się do tego co piszę, to i tak hejterzy będą szczekać. Trudno. Hejterzy szczekają, a karawana jedzie dalej. Bądźcie tylko pewni, że wy też jesteście w porządku.