Zaczęło się od… wkurwu. Gdy przyjeżdżałem do Polski uderzała we mnie mieszanka sentymentu i wkurzenia na iles spraw. Mieszkaliśmy wtedy w Szwajacarii, która to miała swoje wady, ale trzeba przyznać, że nasz zmysł estetyki mocno tam odpoczywał. Po każdym przylocie do Polski jedną z rzeczy, która uderzała mnie najbardziej, był chaos w przestrzeni publicznej. Nieuporządkowana przestrzeń reklamowa, szyldy różnej maści, tablice, szmaty reklamowe – to wszystko zawsze kłuło mnie w oczy, jeszcze zanim powstała ustawa krajobrazowa. Postanowiłem więc wyrzucić to z siebie, a jako że posiadałem jedynie rodzinnego bloga – kronikę, dojrzałem by założyć nowy. I tak właśnie powstał Subiektyw – blog na którego zrębach powstał blog, który właśnie czytasz. No dobra, tu było więcej kombinacji nazewniczych, ale nie będę Cię tym, zanudzał. Tekst powstał, a ja rozesłałem go po znajomych. I tak się właśnie zaczęło, przy czym… jak to zwykle bywa, długo nic się nie działo.
Wkraczam na salony
Ot, pisałem sobie trochę do szuflady, trochę dla znajomych, aż kilka miesięcy później, zupełnie dla żartów podpiąłem się pod teaser pewnej kampanii Burger Kinga. To Kominek miał być “tym blogerem” który nawiąże z nimi współpracę, ja jednak trochę na rympał zacząłęm pisać tu i ówdzie, że że to niby ja. Trochę żartów, napisał o mnie Orange, a ja powoli zaczynałem rozpychać się w blogosferze i szukać miejsca dla siebie. Cóż, kilka lat później byłem już czytany przez kilkadziesiąt tysięcy osób miesięcznie, a nawet trafiłem dwukrotnie do tzw “dziesiątki Kominka” czyli najpopularniejszego zestawienia blogerów w latach 10. I gdzie jestem kilkanaście lat później?
Wreszcie piszę
Moim największym sukcesem było chyba to, że wreszcie znalazłem ujście swoich myśli, a nawet zainteresowałem tym ileś osób. To naprawdę było dla mnie bardzo ważne, a w tych dziewiczych czasach w ogóle nie robiliśmy tego dla kasy. Kasa jakaś była, ale nie była ona regularna, w dodatku trochę wydawało nam się to “nie chcem ale muszem” – jak dział marketingu w dawnych gazetach.
Patrząc z perspektywy czasu zazdroszczę sobie tej beztroski i dochodze do wniosku, że to właśnie wtedy cieszyło mnie to najbardziej. Później, gdy wszystko zaczęło się kwantyfikować, przeliczać na kasę, lajki, zasięgi, niestety nie przynosiło mi to już takiego funu. Tym bardziej, że z różnych względów blogi prawie wymarły. Ale o tym na końcu, w sekcji porażek :)
Wpływ na innych
Drugą ultra ważną rzeczą jest fakt, że ja naprawdę mogłem wpływać na innych. Nie, nie w sensie kontroli. W sensie robienia czegoś, co uważałem za dobre. Wiem, ze dzięki moim tekstom (tu, czy na fejsie) ludzie podjęli ileś dobrych decyzji, potrafiłem jednym tektem przekonać kilkanaście osób do kupna samochodu (o tylu przynajmniej wiem!), czy nawet… przekonać ludzi do posiadania dzieci! Wiem, że dzięki mnie multum osób zrobiło diagnozę ADHD. Te wszystkie kwestie sa dla mnie ważne, tak samo jak to, że…
Społeczność
…przez te półtorej dekady zebrałem na fanpage ponad 10 tys osób i choć nie jest to jakaś zawrotna liczba, to był to wzrost w pełni organiczny, bez żadnych nawozów ;) Kiedyś zerknąłem w statystyki i zobaczyłem, że co miesiąc przychodzi i odchodzi kilkadziesiąt osób. Cóż, jestem dość bezpośredni, emocjonalny, często zbyt stanowczy i nie wszystkim to musi odpowiadać. Trudno też było tworzyć dla ludzi, którzy już wteedy mieli po 30+ czy 40+ lat, to zupełnie inna sytuacja niż tworzenie dla dzieciaków, czy nastaolatków co robiła (i robi) spora część twórców. Tym bardziej, że ówcześni trzydziestoparolatkowie podchodzili do social media trochę jak do jeża.
Kasa
No dobra, kasa misiu, kasa. Robiłem kiedyś wyliczenia ile zarobiłem dzięki blogowi. Nie pamiętam tego teraz, ale to w sumie i tak byłaby abstrakcyjna liczba. Innymi za to mogę się podzielić.
Zarabianie w ten sposób zawsze było dość randomowe, a ceny brało się z fusów albo herbaty. Ja po prostu pytałem innych i mniej więcej porónywałem ile agencja może dać za to czy tamto. Generalnie przez prawie cały etap mojego zarabiania na blogu brałem od 2 do nawet 10 tysięcy za współpracę. Później, gdy weszły współprace wideo, mogło to być nawet więcej. Czy są to bajońskie sumy? Nie. Czy są to fajne kwoty? Oczywiście – były wtedy, są i teraz. Tym bardziej, ze przez większość czasu to była kasa “on top” która po prostu była poza naszym domowym budżetem. Tak, to było słodkie życie, obecnie współprac mam bardzo mało, bo i czasy się zmieniły, ale o tym za chwilę.
Sława
Cóż, nigdy nie doświadczyłem prawdziwego fejmu, ale i tak byłem rozpoznawany bardziej niż bym się spodziewał. W Karwii, na ulicy zaczepiła mnie jedna z czytelniczek, nawet na Kanarach trafiłem na jedną, która byłą w szoku, że właśnie będzie w hotelu o którym pisałem dopiero co na blogu (akurat na tym drugim). Ba, jeszcze chyba w zeszłym roku zaczepił mnie gość, który zna mnie… z YouTube.
Porażki
No dobra, wystarczy tego, czas przyznać się co spieprzyłem, a jest tego sporo – choć wyzbyłem się już “syndromu oszusta” to lubię patrzeć co zwaliłem i dlaczego. Bez tego nie ma pracy nad sobą.
Nigdy nie zacząłem tworzyć regularnie
Tu moje ADHD pewnie dało się we znaki, ale było podobnie jak z nauką – dużo zamierzeń, mało realizacji. Zrobiłem sobie nawet podsumowanie – najwięcej tworzyłem w latach 2014-2017, wtedy było to po 6-8 tekstów miesięcznie. Rekordowo dużo napisałem w październiku 2014 – aż 15 tekstów, czyli jeden na dwa dni! Nigdy nie uważałem, że pisanie codziennie ma sens, po prostu wiem, że byłoby to totalne wodolejstwo. Natomiast na fanpage, gdzie powinno się tworzyć regularnie też nie mogłem nigdy zmusić się do jakiegoś planu, czy rutyny. Pewnie to w dużej mierze przesądziło o tym, że nigdy liczbowo nie urosłem powyżej 10 tys osób w społeczności.
Nigdy nie zgromadziłem dużej społeczności
Nie zrozumcie mnie źle. 10 tysięcy to naprawdę dużo – to cały Puck, czy Myślibórz. Ale fakty są nieubłagane, kiedy ja powolutku się rozpędzałem, przyszły dziesiątki tysięcy twórców, którzy urośli to znacznie większych liczb. Często kosztem jakości społeczności, co przekłada się na to jaki realnie wpływ ma dana osoba na swoich czytelników, ale to w marketingu się nie liczy. Może też dzięki temu po prostu czuję się dobrze ze swoją społecznością? Nie ma tam randomowych hejtów i tym podobnych zachowań.
Nie zrobiłem kariery na YouTube, ani Instagramie
Nigdy nie udało mi się konkretnie zacząć tworzyć na innych platformach. Instagram nigdy nie ożył, z YouTube próbowałem i nagrałem nawet kilkadziesiąt filmów, ale to jest naprawdę sporo roboty – od pomysłu, przez produkcję aż po montaż i wszystko inne. Chyba nie starczyło mi zapału. Odkryłem też, że dobrze czułem się zawsze w tekście – on po prostu płynał mi z serca, czy głowy do palców. Bez skomplikowanych scenariuszy, czy planów. Wstawałem rano z jakąś myślą i czasem jeszcze w piżamie przelewałem myśli na notkę. I tak, to sprawiało mi zawsze multum przyjemności. W przeciwieństwie do kręcenia video – tu zawsze mocno prokrastynowałem, spinałem się i wcale nie przepadałem za momentem w którym publikuję treści.
Nigdy tego nie pokochałem w pełni
Napisałem nawet 5 lat temu tekst Depresja blogera w którym dość jasno wymieniłem co mnie doprowadza do totalnego doła w tworzeniu w sieci. Po prelekcji na ten temat na konferencji blogerskiej dostałem mnóstwo owacji i “rel” – okazuje się, że to nie tylko mój problem.
Tworzenie w sieci może uzależnić – zarówno finansowo jak i pod kątem dopaminy płynącej z lajków, czy popularności. Ale niestety nic nie trwa wiecznie i potem – jeśli ktoś opiera się tylko na tym – może być ciężko się pozbierać. Losowość jest tu bardzo duża, nigdy nie zostałem idolem który może napisać cokolwiek i jest to rozchwytywane. Wręcz przeciwnie, często jakiś randomowy szit rozchodził się wspaniale, a tekst nad którym pracowałem długo, po prostu przepadł w otchłani algorytmów. To strasznie deprymujące, bo nie wiesz gdzie i jak przyłożyć wektor siły, żeby to wszystko się rozwijało. Albo po prostu po rac kolejny myślisz “może to ja jestem do dupy”. Bo tak, jeśli piszesz sporo z głębi, to również oceny bierzesz mocno do siebie. Myślę, że depresja przez którą przechodziłem gdzieś pod koniec ubiegłej dekady, miała także część powodów własnie w tym chaotycznym świecie tworzenia w sieci i braku stabilizacji w tym zakresie, która razem z moim niezdiagnozowanym wtedy ADHD (chaosem i niską samooceną) stworzyła mieszankę wybuchową.
Ale dumny jestem z tego, że…
Nigdy Was nie oszukałem!
Ja w ogóle jestem idealistą i gdy przyszła era mediów społecznościowych, pomyślałem sobie, że to koniec takiego marketingu w stylu “aktor użyczył mordy, więc się sprzeda”. Wierzyłem w to, że jako blkogerzy, później “influencerzy” naprawdę testujemy i polecamy produkty – nawet gdy ktoś nam za to płaci. Nie gramy w reklamie, nie udajemy, nie mówimy tekstów napisanych przez innych. Cóż, rzeczywistość to zweryfikowała i niestety dziś to często zwykłe odgrywanie roli.
Ja jednak przez ten cały czas nigdy nie napisałem, ani nie powiedziałem niczego, czym mógłbym Was świadomie wprowadzić w błąd. Owszem, pisałem różne głupoty (niektórych tekstów się nawet trochę wstydzę :D) ale poglądy przez ten czas też mi się zmieniły, to jednak szmat czasu. Ale odmówiłem ileś współprac, nawet takich dobrze płatnych, gdy wiedziałem, że coś tu śmierdzi. A wiecie, fajnie jest móc przytulić parę kafli, czy nawet dyszkę, co? :) (ŁASKAWY PAN!)
Co dalej?
Nie wiem kurde. Serio. Mam ileś zrywów, ale kończą się one zazwyczaj podobnie. Nie jestem w stanie generować kasy, która pozwoli mi z tego żyć, ostatnio właściwie nie generuję prawie żadnej. No z wyjątkami, na wiosnę nagle pykło mi ileś współprac na raz (aż w szoku byłem). To co planuję, to olanie liczb i po prostu pisanie dla przyjemności. Bo liczby sa bezlitosne – kiedyś z Facebooka wchodziło na moje teksty po 2-3 tys osób na każdy tekst, dziś przy 12 tys fanów to czesto… ok 100. Trudno.
Ważne dla mnie jest to, że blog jest MÓJ. To nie cudza platforma, która może paść, to moje teksty na moim serwerze. Od 5 lat nie pisze tu prawie wcale, teraz to nawet raz na kilka miesięcy. Ale uporządkowałem wreszcie sekcje recenzji filmów, gier, książek, czy seriali i mam zamiar tu wrzucić to co pisałem gdzieś tam na brudno. Żebyście mogli zajrzeć. Pamiętajcie, że uruchomiłem też jakiś czas temu funkcję dzięki której sami możecie oceniać.
I cóż? Jedziemy dalej. Co będzie to będzie. Jestem dinozaurem. A wy dinozaurzą hordą. Co zrobić :) Fajnie, że jesteście.